Publikacje
Książki
Eseje
Working Papers
Artykuły
Wywiady
CV
Kontakt

|
|
|
|
Co robimy, jeśli to, co jest konieczne, jest
niemożliwe?
Rozmawiali: Krzysztof Grzesiowski i Wiesław Molak
Prof. Grzegorz Kołodko, wicepremier i minister finansów, w naszym
studiu. Witamy, Panie Ministrze.
Grzegorz Kołodko – Dzień dobry Panu.
Co to jest dług publiczny?
G.K. – Dług publiczny to jest to, co my wszyscy jako publiczność,
jako społeczeństwo, jako naród polski jesteśmy winni z tego tytułu,
że wcześniej do naszej wspólnej kasy pożyczaliśmy, a więc do budżetu
państwa, przez lata całe, ponieważ więcej z tejże kasy na bieżąco wydawaliśmy
niż do niej pozyskiwaliśmy z tytułu podatków, innych danin publicznych.
Czyli krótko mówiąc, to jest to, co jako Polacy jesteśmy winni innym
– innym podmiotom gospodarczym, innym państwom, bankom. I w sumie
ten dług publiczny zbliża się do około 10 tysięcy na każdego z nas.
A ten moment, ten próg bezpieczeństwa w przypadku zadłużenia publicznego,
to jaki jest?
G.K. – W zasadzie w tej sprawie nie ma jednoznacznego poglądu,
ale trzeba się wokół czegoś umówić, bo to jest tak samo – ja wiem?
– jak z piękną kobietą. Jaka jest definicja pięknej kobiety, to
powie każdy z panów, a także z pań, ma inną definicję, ale jak wchodzi,
to od razu widać, czy ona piękna, czy nie. Tak samo jest z ryzykiem
czy z niebezpieczeństwem – wiadomo, kiedy jest zbyt duży poziom
długu publicznego, natomiast w którym dokładnie punkcie przechodzi się
od tego, co jest bezpieczne, do tego, co jest niebezpieczne –
na ten temat ekonomiści dyskutują. Na przykład w Unii Europejskiej w
ramach słynnych kryteriów z Maastricht przyjęto, że takim progiem jest
60% w stosunku do produktu krajowego brutto, a więc jest to miara względna.
W zależności od tego, jak bogate jest dane społeczeństwo, to przyjmuje
się, że około 60% to jest to, powyżej którego nie należałoby tego długu
zaciągać, gdyż wtedy mogą pojawić się trudności.
Nasz dług publiczny przekroczył już 50% PKB.
G.K. – Nie, nie przekroczył. Wielu analityków się tutaj pomyliło,
niestety, pewnie nie po raz ostatni, na pewno nie po raz pierwszy. Nasz
dług publiczny według tej metodologii, tej metody, jaką my stosujemy
zgodnie z naszym ustawodawstwem, z naszymi zasadami przyjętymi przez
niezależny Główny Urząd Statystyczny, wynosił na koniec zeszłego roku,
a więc i obecnie, około 47,5%, natomiast gdyby zastosować tę metodę,
którą stosuje się w Unii Europejskiej – a będziemy na nią przechodzić
w najbliższych latach... Może też przy okazji wyjaśnijmy – czasami
Państwo spotykacie się z takim terminem, taki skrót ESA-95 (to jest
skrót od European System of Accounting, 95 – wtedy ten system
został stworzony) – otóż tam się troszeczkę inaczej liczy pewne
elementy długu publicznego, gdyż my mamy bardziej rygorystyczne określenia
zgodnie z Ustawą o finansach publicznych, mianowicie liczymy po stronie
długu publicznego wartość wszystkich gwarancji i poręczeń, których udziela
Skarb Państwa, by pomóc pewnym grupom przedsiębiorstw czy sektorów –
a to rolnikom przez Agencję Rynku Rolnego czy stoczniowcom, dając im
przestrzeń do prowadzenia działalności gospodarczej – i według
tej definicji Unii Europejskiej ten dług publiczny nie wynosi więcej
obecnie, moim zdaniem, jak tylko 44%. I to jest bezpieczny poziom, choć
jako minister finansów powinienem ważyć bardzo słowo, bo jeśli powiem,
że to jest poziom bezpieczny, to zaraz ktoś może powiedzieć: „To
dlaczego pan więcej nie pożyczy?”. Otóż dlatego, że my spłacamy
obecnie dług zaciągany w poprzednich latach i można powiedzieć, że w
jakimś stopniu ponosimy konsekwencje polityki w latach poprzednich.
I to wielu, bardzo wielu. [...]
Panie Premierze, ale czy ten dług publiczny będzie rósł w Polsce
w najbliższych miesiącach?
G.K. – Tak, on będzie rósł w najbliższych miesiącach i latach,
dlatego że on będzie rósł zasadniczo, upraszczając, tak długo, jak mamy
niezrównoważony budżet państwa, tzn. jak z naszej wspólnej kasy więcej
wydajemy, niż do niej pozyskujemy. A mamy w tym roku i tak dużo mniejszy
niż w roku poprzednim deficyt, ale jednakże bardzo wysoki – dokładnie
38 miliardów 700 milionów złotych, a więc tym razem dokładnie co do
jednego złotego, deficyt w tym roku wynosi 1000 złotych na każdego z
nas, z Polaków, w tej naszej wielkiej polskiej rodzinie. I upraszczając,
choć jest to bardziej skomplikowane, bo pewne elementy długu spłacamy,
pewne nowe elementy zaciągamy, ale ten deficyt trzeba do tego długu
dopisać. Ponadto bardzo wiele zależy od tego...
Tak samo jak na przykład jest dług rodzinny, to przecież jak ktoś z
nas pożyczył, załóżmy, 25 tysięcy złotych, żeby dokończyć remont czy
budowę mieszkania, i teraz musi to spłacić, ale musi spłacić więcej,
bo do tego dolicza się odsetki. Tak samo i do naszego długu dolicza
się odsetki. I w wyniku wciąż takich nieracjonalnie wyśrubowanych stóp
procentowych – przecież nie przez rząd, tylko przez niezależny
bank centralny i w ślad za tym zbyt wysokie stopy na rynku – ten
dług publiczny jest obciążony bardzo wysokim oprocentowaniem. A w Polsce
jest jedno z najwyższych oprocentowań w wyniku tej wadliwej, błędnej
polityki pieniężnej. Na przykład przekonacie się Państwo, że jutro –
jestem o tym prawie pewien, albo zaryzykuję: jestem tego pewien –
jutro Europejski Bank Centralny ponownie obniży stopy procentowe, które
tam wynoszą tylko – tylko! – 2,75% przy inflacji wynoszącej
2,3. W Stanach Zjednoczonych stopy procentowe wynoszą zaledwie 1,5%
przy inflacji 2,4, a więc już stopa procentowa jest realna. [...]
Czy ta polityka jest wadliwa, zapytamy za kilka minut pana Andrzeja
Bratkowskiego, wiceprezesa Narodowego Banku Polskiego. Ale wracając
do długu publicznego – czy przekroczenie progu 50% daje jakiś
sygnał ostrzegawczy? Co się wtedy robi? Czy są zapisy konstytucyjne
mówiące o długu publicznym?
G.K. – Tak, są zapisy konstytucyjne. Konstytucja mówi o tym, że
jeśli dług przekroczyłby 60% (to nam nie grozi), wówczas w następnym
roku budżet musiałby być zrównoważony, i takie ryzyko nie występuje.
Natomiast gdyby występowało, to byłby straszny cios dla systemu finansów
publicznych, gdyż wyobraźcie sobie Państwo na przykład, że gdybyśmy
przekroczyli w Sylwestra 60%, to w tym roku nie mogłoby być deficytu.
To oznaczałoby, że trzeba byłoby albo radykalne zwiększyć dochody o
blisko 40 miliardów, nakładając nowe podatki, albo radykalnie zmniejszyć
wydatki, co byłoby nie do przeprowadzenia.
Wstrzymać wszelkie inwestycje?
G.K. – Nie, nie aż tak, ale trzeba byłoby zasadniczo ograniczać
wydatki. Ale to przy 60%, a jak powiadam – u nas wynosi on 47,5,
wobec tego pytanie jest – czy my w tym roku przekroczymy 50%?
Jest to prawdopodobne. Co wówczas? Wówczas ustawa powiada, że w roku
kolejnym, a więc jeśli w tym roku byśmy przekroczyli (o czym dowiemy
się tak na pewno, na sto procent, w maju roku przyszłego), to w kolejnym
roku budżetowym, a więc w roku 2005, stosunek deficytu budżetowego,
który w tym roku – jak powiedziałem – ma wynieść 38,7 miliarda
złotych, 1000 złotych na jednego Polaka, do dochodów do budżetu, które
przekraczają 154 miliardy w tym roku, musiałby być taki sam. Czyli ten
stosunek musiałby wynosić niespełna 25%. Czyli jest to pewne ustawowe
limitowanie relacji wydatków poprzez poziom deficytu. Jesteśmy na to
przygotowani i w tej reformie finansów publicznych, nad którą pracuję
po to, żeby przyspieszało się tempo wzrostu gospodarczego i żeby dzielić
ten nasz rosnący coraz szybciej dzięki restrukturyzacji finansowej dochód
narodowy coraz bardziej sprawiedliwie. To jest przewidywane, my jesteśmy
przygotowani na taką okoliczność. Oczywiście, zdecydowanie byłoby nam
lżej, gdyby bank centralny swoją polityką wspierał te prorozwojowe i
prospołeczne działania.
Skoro Pan wspomniał o reformie finansów publicznych, Panie Premierze
– gdzieś znalazłem takie zdanie Pana poprzednika na stanowisku
ministra finansów, prof. Marka Belki, który powiedział coś takiego,
że „gdyby dać Kołodce wolną rękę, to on by tę reformę zrobił,
ale w świecie polityki, w jakim się obraca, jest to praktycznie niemożliwe”.
G.K. – Czy praktycznie, czy nie, to się jeszcze okaże. Gdyby dać
mi wolną rękę... Wiecie Państwo, ja pracuję przede wszystkim głową,
zresztą podobnie jak Marek Belka, bo minister finansów to – jak
mówią inni, bo też takie zdanie słyszałem – musi mieć łeb na karku.
Mamy głowę na karku i się rozglądamy, co się wokół dzieje, co można,
a co trzeba. I w rzeczywistości czasami są, proszę Państwa, takie sytuacje
(to jest chyba koszmar każdego polityka, z pewnością już reformatorskiego
ministra finansów), że to, co czasami wydaje się, że jest konieczne,
jest niemożliwe. Wtedy jest pytanie – no to co my robimy, jeśli
to, co jest konieczne, jest niemożliwe? Ja sądzę, że dalej przekonujemy
tych, od których naprawdę zależą decyzje. I dobrze, że Pan Redaktor
zadaje to pytanie, gdyż niektórym może się niekiedy wydawać, że decyzje
są na tzw. jednym ręku. Otóż nie, oprócz tego, że w Polsce wdrażamy,
a w zasadzie wdrożyliśmy już, choć jeszcze wiele musimy zrobić, żeby
to było coś dojrzałego, pełnokrwistego, gospodarkę rynkową, oby o jak
najbardziej społecznym obliczu, to my również w Polsce mamy demokrację
i ta demokracja czasami na pstrym koniu jeździ w tym sensie, że słuszne
pomysły z punktu widzenia logiki finansów publicznych, poprawności ekonomicznej,
troski w istocie o tworzenie dobrych przesłanek do rozwoju przedsiębiorczości,
do poprawy sytuacji materialnej polskich rodzin, napotykają na opór
wtedy, kiedy udajemy się z wnioskami do Parlamentu, przeprowadzamy kwestie
przez legislaturę. I jeśli teraz przygotowuję tę reformę finansów publicznych,
to wierzcie mi Państwo, że w 99 przypadkach na 100, tam, gdzie trzeba
coś zmienić na lepsze, okazuje się, że trzeba zmieniać to poprzez ustawy,
drogą ustawodawczą, a więc trzeba uzyskać przyzwolenie większości parlamentarnej
w Sejmie, w Senacie. Oczywiście, że to musi być zgodne...
Ale Pan ma taką większość zagwarantowaną z tytułu większej liczby
głosów w koalicji.
G.K. – To nie ja, bo ja jestem jeden, jeden jest minister finansów.
Natomiast w rzeczy samej można powiedzieć tak – rząd czy ta formacja
polityczna. Ale przecież rząd czy formacja polityczna wyraża interesy,
oczekiwania bardzo różnych środowisk, regionów, grup społecznych [...].
Rodzi się opór wtedy?
G.K. – Wie Pan, Panie Redaktorze, przecież każdy z nas jest, że
tak powiem, chodzącą sprzecznością, włącznie z Panem Redaktorem, który
z jednej strony chciałby, żeby z budżetu były większe wydatki –
tak myślę – na to, żeby drogi były w lepszym stanie, ale z drugiej
strony jeśli ja powiem: „Ja jestem też za tym, tylko to na przykład
wymagałoby zwiększenia dochodów do budżetu, na przykład poprzez podniesienie
podatków”, to w tym momencie Pan Redaktor i ja będziemy przeciwko
temu. Więc jest pytanie...
Jeśli to jest jedyna propozycja, Panie Premierze – podnosić
podatki – no to rzeczywiście dziękuję.
G.K. – Nie, nie, akurat mówię o jakiejś jednej propozycji. Ja
pokazuję Panom to, że nie można w tym samym czasie – a niektórzy
by tak chcieli – oczekiwać zmniejszenia podatków, zwiększenia
wydatków i jeszcze właśnie zmniejszania tegoż długu publicznego, bo
przynajmniej w krótkim okresie to jest niemożliwe.
Natomiast reforma finansów publicznych, służąca realizacji i strategii
opartej o te cztery fundamenty, cztery wielkie filary – szybki
wzrost, sprawiedliwy podział, korzystna integracja i skuteczne państwo
– bynajmniej nie ma polegać na podniesieniu podatków czy zmniejszeniu,
cięciu wydatków, tylko na takiej strukturze wydatków i takiej strukturze
dochodów, żeby ten dług publiczny w przyszłości nie był przerzucony
na barki naszych dzieci i wnuków, tak jak to się działo w przeszłości,
tylko żebyśmy mogli go spokojnie dźwignąć, właśnie mając między innymi
na poprawę stanu dróg czy inwestycje w kapitał ludzki, coraz więcej
grosza publicznego, ale nie obciążając ani przedsiębiorców, ani ludności
nadmiernie podatkami. I nad tym właśnie pracujemy w ramach tych finansów
publicznych.
A czy ta „ręka”, o której wspomniał mój kolega Belka, będzie
dostatecznie silna, żeby te logiczne i potrzebne polskim rodzinom, polskim
przedsiębiorcom zmiany przeprowadzić, to się już wkrótce okaże. Można
powiedzieć, że reforma finansów publicznych to jest działalność permanentna,
tylko ma swoje okresy przyspieszeń i zwolnień, wobec tego jeśli Państwo
będziecie tę moją „rękę” w tych reformatorskich, prospołecznych
działaniach wspierać, to sądzę, że wszystkim nam będzie lepiej. Nadejdzie
taki czas, kiedy dług publiczny będzie spadał. I to może nawet szybciej
niż niektórym się wydaje.
Nad Warszawą wstało słońce. Profesor Grzegorz Kołodko, wicepremier
i minister finansów. Dziękujemy, Panie Premierze.
G.K. – To ja dziękuję.
A Państwa informujemy, że zapis tej rozmowy i większości rozmów w
Sygnałach jest pod naszym adresem internetowym www.radio.com.pl/jedynka.
G.K. – I ja przy okazji zapraszam na naszą stronę internetową...
Ten adres to całe społeczeństwo zna na pamięć, Panie Premierze.
G.K. – Ale powstał portal, Panie Redaktorze. Mamy niezależny portal,
a więc praktycznie własną, internetową gazetę www.mf.gov.pl. Zapraszam
Państwa.
Wymieniliśmy adresy. Dziękujemy, Panie Premierze.
|