Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Publikacje

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Warunki brzegowe

 

        Nadeszły ciężkie czasy. Nie musiały, ale nadeszły. To, przed czym tak często przestrzegałem, stało się. Na jesieni roku 2001 mamy do czynienia z niezwykle niekorzystnym zbiegiem negatywnych okoliczności i procesów zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. I o ile na świat zewnętrzny my jako Polska mamy wpływ znikomy, a najczęściej żaden, o tyle na procesy wewnętrzne mogliśmy mieć wpływ jeśli nie decydujący, to jednakże bardzo wielki. Jeśli zatem obecnie sprzęgają się złe tendencje w gospodarce światowej z niekorzystnymi procesami w naszym własnym kraju, to pretensje o to trzeba mieć przede wszystkim do rodzimej polityki, a nie do świata zewnętrznego.

        Wiemy (albo też kto wie, ten wie), że polityka gospodarcza - zresztą tak jak każda inna - jest sztuką wykorzystywania istniejących okoliczności dla realizacji zamierzonych celów. Oczywiście, chodzić powinno o cele ogólne (narodowe, państwowe, społeczne), a nie partykularne (osobiste, grupowe, partyjne). W krótkim okresie okoliczności towarzyszące działaniom i ograniczające pole wyboru są obiektywnie dane. Tak jest i teraz. W dłuższej zaś perspektywie - a kto nie potrafi jej postrzegać, nie jest też w stanie w pełni zrozumieć skomplikowanej teraźniejszości - okoliczności te można kształtować. Oczywiście tak kształtować, aby ułatwiać sobie rozwiązywanie doraźnych problemów, które się nieustannie wokół nas piętrzą. Z tej perspektywy ocena strategii gospodarczej lat 1998-2001 - jeśli w ogóle polityka z tego okresu zasługuje na określenie "strategia" - musi być druzgocąca.

 

Długa lista, krótka lista

 

        Wyłoniony w wyniku wyborów rządzący układ polityczny staje w obliczu niezwykle złożonej sytuacji gospodarczej, zwłaszcza finansowej, oraz społecznej i w konsekwencji politycznej. Ten punkt startu musi być dobrze zdiagnozowany, gdyż warunkuje on działania na przyszłość. Ponadto jest to punkt końcowy czteroletniej kadencji i jakże nieudanych rządów koalicji AWS-UW. Trzeba pamiętać, że chociaż Unia Wolności opuściła rząd piętnaście miesięcy temu, uprzednio narobiwszy swoją polityką ekonomiczną szkód co nie miara, to w całej rozciągłości ponosi odpowiedzialność za obecną marną kondycję finansów publicznych i gospodarki. Nie tylko przyczyniła się do aktualnego, bez mała kryzysowego stanu własnymi działaniami - przede wszystkim psuciem koniunktury gospodarczej poprzez jej niepotrzebne schładzanie wtedy, kiedy należało ją akurat podtrzymywać i stymulować - ale i ze względów czysto politycznych, źle przy tym definiując i błędnie interpretując narodowe interesy, podtrzymywała aż do końca kadencji poprzedni układ polityczny. Wyzwania rzeczywistości wszakże zupełnie go przerosły, za co teraz przychodzi nam wszystkim płacić wysoką cenę. Tę cenę trzeba zmniejszyć, a okres kwarantanny maksymalnie skrócić. Udało się po 1993 roku, może udać się i po roku 2001.

        Międzynarodowy prestiż Polski, w dużym stopniu oparty o polityczne osiągnięcia początkowego okresu transformacji oraz sukces gospodarczy lat 1994-97, uległ zauważalnemu obniżeniu. Produkcja, po kilkuletnim okresie szybkiego wzrostu, wykazuje tendencje prawie stagnacyjne. Standard życia znakomitej części społeczeństwa przestał się poprawiać, a w wielu rodzinach wręcz się pogorszył. Nierówności społeczne narosły ponad akceptowaną miarę, co nie tylko jest politycznie konfliktogenne, ale dodatkowo obraca się przeciwko wzrostowi gospodarczemu, erodując motywację do pracy i skłonność do oszczędzania. Klimat aktywności i przedsiębiorczości został zatruty panoszącą się korupcją i niewydolnością polityki finansowej, a klasa średnia pesymistycznie zapatruje się na własną przyszłość, o cudzą tym bardziej mniej się martwiąc. Zdolności akumulacyjne gospodarki zostały zawężone, a narodowe instytucje pośrednictwa finansowego radykalnie okrojone i zepchnięte na pozycje marginesowe. Przy okazji stopień uzależnienia polskiej gospodarki od interesów i kaprysów zagranicy - w tym zwłaszcza międzynarodowego kapitału spekulacyjnego - wzrósł do największych w historii rozmiarów. Ta enumeracja bynajmniej nie wyczerpuje listy wszystkich schorzeń, patologii i słabości. Łatwo można by ją jeszcze wydłużyć.

        Ale polska gospodarka to przecież nie tylko obraz nędzy i rozpaczy, jak twierdzili to niektórzy podczas kampanii wyborczej. Przy wszystkich słusznych uwagach krytycznych pod kątem polityki gospodarczej lat 1998-2001 trzeba także dostrzec jej osiągnięcia, choć - jakaż szkoda - jest to o wiele trudniejsze niż wskazywanie na ułomności. Dokonany został jednak pewien postęp w odniesieniu do reform strukturalnych i dalszej integracji Polski z układem zewnętrznym. Szczególnie wiele - i to jest najjaśniejszy fragment na tej ciemnej plamie - zrobione w odniesieniu do procesu zbliżania Polski do członkostwa w Unii Europejskiej. Dokonał się także postęp w sferze prywatyzacji, przynajmniej w niektórych sektorach. Wzmocnieniu uległy też niektóre instytucje gospodarki rynkowej. Niestety, tę listę wydłużyć przychodzi nader trudno. A szkoda, bo warto by było.

 

Okoliczności startu

 

        Wielkim przeto błędem -  intelektualnie niepojętym, a politycznie nie do wybaczenia- jest wytrącenie gospodarki z jej uprzedniej dynamiki rozwojowej. W czteroleciu 1994-97 opierała się ona na umiejętnym wykorzystaniu tendencji zewnętrznych i równoczesnym uruchamianiu wewnętrznych, pozytywnie skorelowanych z nimi mechanizmów rozwojowych. Wówczas udawało się z jednej strony dyskontować korzystne (bo niekorzystnych przecież też nie brakowało) tendencje w gospodarce europejskiej i światowej na rzecz średniookresowej strategii rozwoju polskiej gospodarki, z drugiej natomiast sukcesywnie rozbudowywany był rodzimy potencjał.  Wspierano go budową instytucji gospodarki rynkowej i rozważnymi reformami strukturalnymi. I to dało wtedy owoce.

Później już nie, bo sternikom polskiej nawy gospodarczej nie dana była owa sztuka wykorzystywania okoliczności dla realizacji zamierzonych celów. Nie zawsze też byli oni w stanie podporządkować partykularne interesy interesowi ogólnemu. I tak zamiast zapowiadanego przyspieszenia tempa wzrostu, doszło do jego załamania; zamiast zrównoważenia finansów publicznych, doprowadzone zostały one do największego kryzysu podczas wszystkich lat transformacji; zamiast umocnienia politycznego poparcia dla społecznej gospodarki rynkowej, koncepcja ta została w oczach wielu ludzi skompromitowana. I takie są warunki startu nowej ekipy, która wyłania się w ślad za wyłonionym w wyniku wyborów nowym parlamentem.

Te okoliczności wszakże to również zła i nadal pogarszająca się koniunktura w gospodarce światowej. Za to akurat winić naszej polityki nie można, ale tym bardziej widać, jak fundamentalne znaczenie ma troska o wewnętrzne uwarunkowania rozwojowe. Jej brak to tak jakby lekceważyć  znaczenie ogrzewania własnego domu, gdy na zewnątrz coraz zimniej i pogoda coraz gorsza. Gdyby chociaż od tej strony grunt, po którym przyjdzie nam poruszać się w najbliższych miesiącach i latach, był mniej grząski, łatwiej moglibyśmy sobie poradzić z negatywnymi implikacji dekoniunktury światowej. A na tym polu, niestety, należy spodziewać się dalszego pogarszania sytuacji.

O ile przed rokiem dla strefy euro, do której kierujemy ponad połowę naszego eksportu, prognozowano tempo wzrostu PKB o 3,1, a dla USA 3,3 procent (dla Japonii 2,0), to teraz przewiduje się tylko 1,8 procent dla Eurolandu, a dla USA 1,7 (dla Japonii -0,4). Wkrótce prognozy te raz jeszcze zostaną zweryfikowane w dół, zwłaszcza w obliczu ekonomicznych i politycznych następstw terrorystycznego ataku na USA i amerykańskiej nań riposty. Co więcej, widmo światowej recesji staje się obecnie najwyraźniejsze od z górą dekady i kraje, które są nieprzygotowane na tego typu szoki, ucierpią szczególnie. Polski te konsekwencje też nie ominą, ale zważywszy na nasze wciąż małe wyeksponowanie na kapitałowe i handlowe związki ze światem znaczenia tych zewnętrznych uwarunkowań też nie należy przeceniać.

 

Jak reagować?  

 

Reakcja na dodatkowe, płynące stąd ograniczenia zdolności do ekspansji gospodarczej polegać musi na szukaniu innych rynków zbytu, a nade wszystko na umiejętnym, w miarę nieinflacyjnym pobudzaniu popytu wewnętrznego i, co za tym idzie, lokowania rosnącego strumienia produkcji na krajowym rynku. Są przecież kraje - i to niemałe - gdzie produkcja nadal rośnie szybko pomimo dekoniunktury na rynkach światowych. Oczywiście, każdy ma swoją specyfikę, a już na pewno gospodarka chińska czy rosyjska, ale znamienne jest, że potrafią one nawet w obecnej sytuacji tak się ustawić, aby zminimalizować wpływy szoków zewnętrznych na własne tendencje rozwojowe. O ile na przykład w pierwszym półroczu 2001 PKB w USA zwiększył się ledwie o około 1,5 procent, to w Rosji jego poziom podniósł się w tym czasie aż o 5,4 procent. W sposób oczywisty ma to implikacje także dla polskiej gospodarki.

Rzecz jednak przede wszystkim w ożywieniu na dużą, odczuwalną skalę rynku wewnętrznego. Obecnie, w subiektywnie i obiektywnie zaistniałych okolicznościach, konieczne jest pobudzenie popytu wewnętrznego i zwiększenie stopnia wykorzystania istniejących mocy wytwórczych. Strategicznie Polska musi oprzeć swój model wzrostu o ekspansję eksportową, ale dzisiaj sztuka polityki gospodarczej polegać musi przede wszystkim na w miarę bezinflacyjnym pchnięciu produkcji szybko do przodu, przy jedynie wspierającym znaczeniu popytu zewnętrznego i to w tej fazie z kierunków bardziej wschodnich niż zachodnich. Jeśli nie można liczyć w najbliższym czasie na skokowy wzrost zewnętrznego popytu na produkty polskiej gospodarki, to tym bardziej zadbać trzeba o wewnętrzny rozmiar rynku.

Nie da się poprawić jego kondycji kontynuując obecną politykę finansową, nawet poprawiając ją przy okazji tu i tam, co się zapowiada. Nie tędy wiedzie droga. To ta właśnie polityka - prymitywnego, bo siłowego duszenia popytu wewnętrznego między innymi cięciami wydatków budżetowych i nadmiernym ograniczaniem skali wzrostu płac z jednej strony oraz wyśrubowanymi stopami procentowymi z drugiej - doprowadziła do zarówno załamania koniunktury, jak i budżetu. To też rzadka sztuka w polityce gospodarczej, ale przecież nie o taką "sztukę" nam chodzi.

Sytuacja jest poważna i aby poważnie mówić o z czasem radykalnej poprawie koniunktury gospodarczej - bez czego mowy nie ma ani o polepszeniu stanu budżetu państwa i całych finansów publicznych, ani też o podniesieniu jakości życia społeczeństwa - to trzeba zmienić sposób koordynacji polityki fiskalnej i monetarnej. Przy okazji zmienić się muszą na korzyść przedsiębiorstw eksportujących relacje kosztów i przychodów oraz zmniejszone muszą być finansowe koszty ich funkcjonowania. To wymaga odejścia od obecnej ortodoksji polityki finansowej. To jest warunek brzegowy przywrócenia silnej dynamiki polskiej gospodarki.

Jest to możliwe także w obecnych warunkach. Więcej nawet; teraz to jest konieczne, gdyż w innym wypadku przyjdzie nam ekonomicznie li tylko brnąć na pozór do przodu przy równoczesnym dalszym pogarszaniu się sytuacji społecznej i psuciu atmosfery politycznej. A to jeszcze bardziej zeroduje i tak już osłabione przesłanki rozwoju.

 

Ciężkie czasy i szanse Polski

 

        W tych oto ciężkich czasach Polacy dokonali politycznego wyboru. Słusznego, miejmy nadzieję. Teraz nadeszła pora kolejnych (i trudniejszych) wyborów, czyli decyzji co do podstawowych proporcji makroekonomicznych oraz finansowej i instytucjonalnej instrumentacji ich osiągania. To nie jest tak, że nakreślona wcześniej "Strategia dla Polski - XXI wiek" i jej cztery filary (szybki wzrost, sprawiedliwy podział, korzystna integracja, skuteczne państwo) jest jedyną możliwą opcją polityki gospodarczej. Jest opcją najlepszą, ale są przecież inne, choć dość mgliste. Aby jednak ta linia programowa pro bono publico mogła być realizowana, spełnione muszą być określone warunki brzegowe. Przede wszystkim oczyszczone dla dalszych reform i działań musi być przedpole finansowe i instytucjonalne.

Zanim będzie można z odpowiednim rozmachem tworzyć nową architekturę gospodarki i na tej podstawie stopniować budować nasz dobrobyt, konieczne jest wdrożenie specjalnego "Pakietu ratunkowego finansów publicznych i gospodarki". Jego koncepcja istnieje, a zarys znany jest decydentom. Wdrożenie pakietu z kolei jest wstępnym warunkiem powrotu na ścieżkę tempa wzrostu PKB rzędu 5-7 procent rocznie. I to nie za lat wiele, ale wkrótce. I nie na lat kilka, ale wiele. To jest możliwe nawet w tych ciężkich czasach, choć sztuka to nie mała. By jednak powrót taki stał się realny, spełnionych musi być również szereg warunków brzegowych dotyczących sposobów koordynacji polityki gospodarczej - politycznych i kadrowych, organizacyjnych i merytorycznych. Nade wszystko zaś programowych. Czy tak się stanie?