Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Publikacje

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie wystarczy mieć racji 

        Dokładnie przed trzema laty - w październiku 1997 roku - zaraz po wyborach parlamentarnych, które wyniosły do władzy koalicję Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności, napisałem artykuł "Post scriptum". Z jednej strony chodziło o jeszcze jeden komentarz na temat polityki gospodarczej z lat 1994-97, który to epizod wraz z utraceniem władzy przez koalicję Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego właśnie dobiegał do końca. Z drugiej strony było to post scriptum do wyniku wyborów oraz implikacji tamtego demokratycznego rozstrzygnięcia dla dalszej ewolucji sytuacji społeczno-gospodarczej.

Artykuł sugerował, że zasadniczo polityka gospodarcza poprzednich lat będzie kontynuowana, a to ze względu na brak pozytywnej alternatywy wobec "Strategii dla Polski". Takie bowiem były fakty.

 Do realizacji nie nadawały się ani namiastki programowe AWS, ani też niedopracowane założenia UW. Brak możliwości realizacji zarówno błędnego, bo zbyt populistycznego podejścia AWS, jak i złej, bo nadmiernie liberalnej polityki preferowanej przez UW, zmusił obu partnerów do kompromisu. Nie był on wszakże ani chciany, ani też zaplanowany, ale został ad hoc wymuszony koniecznością podzielenia się władzą, a nie wspólnotą programową i dojrzałą odpowiedzialnością. Byliśmy wtedy skazani na przejściowy okres rządów koalicji AWS-UW nie dlatego, że tak chcieli wyborcy. Tak akurat wyszło z układów politycznych. Nie ulega wątpliwości, że gdyby wyborcy mieli głosować na koalicję tych dwu ugrupowań, to z pewnością uzyskałaby ona mniej głosów niż suma oddanych na AWS i UW. Wówczas koalicja taka nie powstałaby. Krótko mówiąc, w rezultacie tamtych wyborów zostaliśmy skazani na rząd, który nie był wybrany przez większość społeczeństwa, ale formalnie miał poparcie parlamentarnej większości. Realnie natomiast nie miał dobrego programu reform instytucjonalnych i strategii rozwoju gospodarczego, czego skutki wkrótce przyszło nam wszystkim ponosić.  

 

Publikować na emigracji? 

W kraju tekstu nie chciano wydrukować - jako zbyt nieprawomyślnego - na łamach pisma, dla którego pierwotnie był przeznaczony. Gdy zastanawiałem się, gdzie go ogłosić, podpowiedziano mi, abym zwrócił się do paryskiej "Kultury". Przecież niejeden opozycyjny tekst już opublikowała - mówiono. Zrazu nie potraktowałem tej propozycji zupełnie serio, ale po namyśle wysłałem tekst do redakcji na Maisons-Laffitte. Zaskoczenie było niemałe, gdy już po kilku godzinach otrzymałem odpowiedź od redaktora naczelnego, że tekst jest bardzo ciekawy i idzie in extenso w najbliższym numerze pisma ("Kultura" nr 11/1997). Zatelefonowałem do redaktora Giedroycia i dłużej porozmawialiśmy o sprawach naszej wspólnej, jak się okazało, troski. Zaintrygowało mnie to, że jeszcze bardziej niż ja martwił się o skutki polityki tamtej koalicji. Obaj obawialiśmy się w większej mierze dewiacji prymitywnego liberalizmu niż prawicowego populizmu. Najbardziej zaś tego, że jedno będzie pożywką dla drugiego.

Nadzieje wszakże można było pokładać w tym, że skrajności nie tylko podsycają się nawzajem, ale także eliminują. Stąd też brał się mój optymizm i wiara, że w następnych latach sytuacja gospodarcza kształtować powinna się w miarę korzystnie. W szczególności miałem podstawy sądzić, że uda się utrzymać wysokie tempo wzrostu gospodarczego. Od strony ekonomicznej wiele argumentów przemawiało na korzyść w miarę optymistycznego scenariusza, który wtedy można było kreślić na lata 1998-2001, przyjmując, że PKB nadal będzie zwiększał się w średnim rocznym tempie rzędu sześciu do siedmiu procent.

W szczególności chodziło o rosnący poziom inwestycji finansowanych krajowymi oszczędnościami, zwiększający się dopływ oszczędności zagranicznych w formie inwestycji bezpośrednich, a nade wszystko poprawę mikroekonomicznej efektywności postępującą w ślad za nie tylko prywatyzacją, ale również komercjalizacją sektora państwowego. Ten ostatni czynnik zaczynał dawać coraz lepsze rezultaty. Wzrost przecież  bierze się nie tylko z poszerzania kapitału i zwiększania istniejących mocy wytwórczych, ale także z pełniejszego wykorzystania już wcześniej istniejącego potencjału. Na tym obszarze podczas rządów koalicji SLD-PSL udało się uczynić wiele, co dawało zarówno obniżanie się bezrobocia, jak i powodowało poszerzanie bazy podatkowej i relatywnie lepszą sytuację fiskalną państwa.  

Wystarczyło kontynuować wcześniejszą linię polityki gospodarczej, wprowadzając co najwyżej drobne, niezbędne modyfikacje w zależności od zmieniających się warunków. Raz pojawiały się dodatkowe szanse, które trzeba było mądrze wykorzystać (na przykład poprawa terms of trade, co sprzyjało przeciwdziałaniu inflacji i wzmocnieniu naszej zewnętrznej pozycji finansowej, czy słabnące euro, co podnosiło relatywnie pozycję konkurencyjną polskich firm), innym razem pojawiały się zagrożenia, którym trzeba było umiejętnie stawić czoła (na przykład trudności z płynnością finansową niektórych partnerów ze wschodu, czy też szybko rosnące ceny importowanej ropy naftowej).

Nie należało natomiast odchodzić od poprawnych technicznie rozwiązań i odkładać na urzędniczą półkę instrumentów polityki, które się sprawdzały. W szczególności dynamika tamtego okresu rozkręcona została w oparciu o silną eksportową orientację gospodarki. Zastosowanie instrumentów fiskalnych w postaci ulg podatkowych dla przedsiębiorstw, które okazywały się dostatecznie konkurencyjne lokując coraz więcej swoich wyrobów na rynkach zagranicznych, dawało dobre wyniki. Późniejsze zaniechania interwencjonizmu w tym zakresie - odwrotnie.

 

Załamanie zewnętrznej równowagi 

O ile eksport jeszcze w 1997 roku zwiększył się o 11,5 procent (licząc w dolarach), to w latach 1998-2000 wykazywał on praktycznie stagnację, rosnąc ledwie o około 1,4 procent średnio rocznie. Jeśli zaś ktoś nadal chciałby wierzyć, że taki zwrot nastąpił w wyniku kryzysu finansowego w Rosji latem 1998 roku, to warto zwrócić uwagę, że w latach 1994-97 boomu wielkiego też tam nie było. Więcej nawet; w tamtych latach rosyjski PKB spadał jeszcze szybciej, gdyż obniżył się wtedy w sumie aż o ponad 21 procent. Później zaś trudnościom wynikającym z rosyjskiego tąpnięcia należało przeciwdziałać poprzez zasadnicze, agresywne wręcz zwiększenie aktywności KUKE - Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych.  I należało tego dokonać śmiało podwyższając jej kapitał na koszt podatnika, a przejściowo nawet zwiększając deficyt budżetowy. Tu przecież chodziło o frakcję punktu procentowego PKB i nie byłoby to marnotrawnym wydawaniem publicznych pieniędzy na ratowanie nieefektywnych przedsiębiorstw, ale ich sensownym inwestowaniem w działania podtrzymujące dobrą koniunkturę polskiej gospodarki.

Oczywiście, kroczenie taką ścieżką wymagało wielu innych towarzyszących działań, z których zasadniczą rolę powinna odegrać skuteczna polityka kursowa. Nie odegrała. Trudno o to winić rząd, gdyż nie on decyduje w tej sprawie, sądzić więc trzeba politykę niezależnego banku centralnego. I osąd ten nie może być pozytywny, gdyż polityka kursowa była uwikłana w liczne sprzeczności zmierzając do realizacji różnych wzajemnie wykluczających się celów. W konsekwencji polityka monetarna nie osiągnęła praktycznie żadnego z nich - ani co do stopy inflacji, ani wobec kształtowania optymalnej podaży pieniądza, ani w stosunku do deficytu na rachunku obrotów bieżących. Tym bardziej nie osiągnięto też celów w zakresie wzrostu opłacalności produkcji eksportowej. Złoty raz był przewartościowany, innym razem jego kurs spadał, ale nie ze świadomą intencją poprawy opłacalności eksportu, lecz w wyniku przyzwalania na zupełnie swobodne operacje kapitału spekulacyjnego, które traktowano tak jak rolnik pogodę; módlmy się, bo nic zrobić nie można. Można, o ile równocześnie się i chce, i potrafi.

Tak więc lepiej zaprojektowana polityka kursowa, umiejętne stosowanie adresowanych systemowo ulg podatkowych, szersze sięganie do interwencjonizmu państwa w kształtowanie konkurencyjnej struktury gospodarki, stymulowanie instrumentami fiskalnymi opłacalności produkcji eksportowej i jej szersze kredytowanie oraz ubezpieczanie kredytów eksportowych poprzez dokapitalizowanie stosownych organizacji - to wszystko niezbędne elementy podtrzymywania dobrej koniunktury naszej gospodarki, które powinny być konsekwentnie uwzględnione w polityce gospodarczej realizowanej w latach 1998-2000. Gdyby do tego doszła większa skuteczność w realizacji wielu skądinąd słusznie kontynuowanych i dodatkowo zainicjowanych reform instytucjonalnych, postęp mógłby być jeszcze znaczniejszy, a tempo wzrostu być może nawet wyższe niż uprzednio.

Niestety, tak się nie stało, bo - miast ograniczyć - tolerowano jeszcze większe rozpanoszenie się korupcji, która utrudnia ekspansję przedsiębiorczości. Potwierdzają to też raporty za ostatnie lata niezależnej pozarządowej organizacji Transparency International.

Niestety, tak się nie stało, bo - pomimo deklaracji - przyzwolono na jeszcze większy rozrost biurokracji, która pociąga za sobą spadek poziomu efektywności wszystkich podmiotów gospodarczych, także tych z sektora prywatnego.

Niestety, tak się nie stało, bo - wbrew interesom publicznym - polityka zawyżonych podstawowych stóp procentowych podniosła ogólne koszty funkcjonowania tak państwa (poprzez wyższe odsetki płacone od rosnącego długu publicznego), jak i przedsiębiorstw (poprzez wyższe koszty finansowe i wyjątkowo drogi kredyt, zarówno inwestycyjny, jak i obrotowy).

Niestety, tak się wreszcie nie stało i dlatego, że - pomimo wcześniejszych tendencji - wypadkową tych wszystkich działań i zaniechania podjęcia innych musiało być ponowne przyspieszenie inflacji. Tak więc zarówno na ludność, jak i na przedsiębiorców "nałożono" dodatkowe podatki - korupcyjny oraz inflacyjny. A przecież mogło być inaczej.

 

Polityka i kompromis 

Od strony politycznej natomiast jesienią 1997 roku można było pokładać nadzieje w mechanizmie wyważania przez współrządzących partnerów swoich racji (nawet jeśli to nie były racje, a błędy), wzajemnego kontrolowania się i "cięcia po skrzydłach". Istniały przesłanki, by domniemywać takie zadziałanie mechanizmu politycznego, że z konfrontacji dwu wykluczających się, a zarazem błędnych z punktu widzenia implikacji rozwojowych podejść, zrodzić się może rozsądna wypadkowa. Choć nie chciana przez żadnego z koalicjantów, to jednak akceptowana pod przymusem biegu czasu, nacisków zewnętrznych, zwłaszcza płynących z Unii Europejskiej, czy też ostrego oglądu ze strony opinii publicznej i ich krzywego zwierciadła - mediów.

Wiele można by podawać tutaj przykładów, ale najlepszy z nich to pójście linią dość bliską rozsądnego środka w kwestii podatków przy równoczesnym odejściu od prób forsowania takich nieracjonalnych skrajności, jak powszechny liniowy podatek dochodowy dla przedsiębiorstw i ludności na poziomie podstawowej stawki VAT-u, z jednej strony, czy też tzw. prorodzinny system podatkowy - w istocie zarówno niesprawiedliwy, jak i antymotywacyjny - z drugiej.

Przewidywania co do tego, że sprawy gospodarcze zasadniczo toczyć będą się po linii kontynuacji "Strategii dla Polski" oparte były o jeszcze dwie przesłanki. Otóż w pewnych kwestiach - jak chociażby realizacja modelu wielofunkcyjnego rozwoju obszarów wiejskich czy też sięganie do instrumentów polityki przemysłowej i handlowej bez względu na to czy się rozumie ich wagę, czy też ma się do nich doktrynalną awersję - rząd nie ma większego wyboru, bez względu na to, kto z kim jaką stworzy koalicję. Będziemy to widzieć także w przyszłości. Różnice mogą polegać tylko na szczegółach i akcentach.

Ponadto miałem własne doświadczenie wskazujące na to, że w układzie koalicyjnym sporo można przeprowadzić na zasadzie twórczego kompromisu, a stąd logicznie mogło wynikać domniemanie, że podobnie będzie i w koalicji AWS-UW.   Jednakże w tym układzie politycznym funkcjonowały przede wszystkim zantagonizowane strony i dlatego łatwiej niż o twórczy kompromis, który po części satysfakcjonowałby wszystkich, pojawiały się kompromisy negatywne, które ostatecznie były akceptowane, ponieważ wszystkich zaangażowanych w równym stopniu nie zadowalały. Gdy i ta - nie najzdrowsza przecież - forma równowagi pękła, u władzy pozostali już tylko ci mniej niezadowoleni.   

Optymistyczne oczekiwania okazały się przeto naiwne. Żal, gdyż szkoda straconego czasu, którego nie ma co poszukiwać. On już uciekł bezpowrotnie, jak to z czasem bywa.

 Wtedy - przed trzema laty - udzieliłem też wywiadu tygodnikowi "Nowe Życie Gospodarcze" (nr 42/1997). Zatytułowany był "Wystarczy mieć rację". Chciałem tym zwrotem jakby trochę "zaczarować" sytuację, wierząc, że skoro mieliśmy rację w latach 1994-97 i urzeczywistniana wtedy strategia rozwoju sprawdziła się, chcąc nie chcąc następny rząd będzie musiał ją kontynuować. By sytuacja przeto nadal zmieniała się na lepsze, wystarczyłoby tylko mieć rację.

Patrząc jednakże z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że nie wystarczy mieć racji. By wpływać na bieg rzeczy, trzeba mieć jeszcze władzę. Miejmy zatem nadzieję, że następny rząd będzie miał nie tylko władzę, ale i rację.