Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tran, ropa i natura

 

        To już 134 lata od czasu, gdy Amerykanie zrobili chyba najlepszy interes w historii. Otóż wtedy kupili od Rosjan obszar około pięciokrotnie większy od całej Polski, płacąc przy tym mniej niż 5 centów za hektar. I tak oto Alaska - jeden z najpiękniejszych zakątków ziemi - stała się częścią "Zachodu", choć 49-tym stanem USA została proklamowana dopiero z początkiem 1959 roku. Gdy jednak Alaskę kupowano niedługo po wojnie secesyjnej - w 1867 roku - za jedyne 7,2 miliona ówczesnych dolarów, wielu wydawało się, że rząd federalny robi nader marny interes. Złośliwi oponenci układu, do którego zawarcia doprowadził swoją determinacją Sekretarz Stanu William H. Seward, nazywali Alaskę "zatraconym krajem" albo też "Walrussia" (czyli "Morsrosja"), nawiązując do ekstremalnego klimatu oraz do carskiej Rosji i morsów, z którymi region ten kojarzył się niekoniecznie sympatycznie zasiedziałym w Waszyngtonie senatorom. Dziś mało kto już pamięta nazwiska przeciwników tamtej transakcji, imię zaś samego Sewarda upamiętnione jest w nazwie urokliwego miasteczka leżącego u podnóża wspaniałych gór nad Resurrection Bay na południu Półwyspu Kenali.

        To fakt, że Amerykanie nie do końca wiedzieli, co też kupno Alaski może im przynieść. Stan wiedzy o zgromadzonych tam zasobach był niewielki (nie tak jak współcześnie na przykład o Syberii, którą z pewnością też warto byłoby kupić...), a dostępność tych, o których wiedziano, wydawała się w świetle dziewiętnastowiecznych technologii wątpliwa. Najciekawsze w całej tej historii jest to, jak bardzo zmienia się z czasem samo pojęcie zasobów i ich wartościowanie. Zależy to od naszych potrzeb, ale także i technicznych możliwości. Tak więc zmienia się to, co jest cenne, bo przez nas pożądane, ale zmieniają się też możliwości korzystania z tych dobrodziejstw ziemi i całej przyrody.    

        Wczesna ekspansja Rosji brała się przede wszystkim z pogoni przedsiębiorczych handlarzy za cennymi futrami. Pęd ten pociągnął za sobą niebywałe przetrzebienie fauny regionu, ale także postępującą eksterminację autochtońskiej ludności, która przy okazji była eksploatowana. Futra były przez lata całe największym bogactwem tej ziemi, tak bardzo poszukiwanym przez zamożnych ludzi w innych krajach.  

Jednak USA kupując Alaskę na pewno miały więcej wyobraźni i liczyły na inne bogactwa, wciąż czekające na odkrycie albo też na swój czas, który kiedyś musiał nadejść. Wpierw był to czas złota. Chociaż wciąż jeszcze jest ono tutaj wydobywane, to jednak tak naprawdę zmieniło ono oblicze niektórych części Alaski na przełomie XIX i XX wieku, wywierając zarazem kulturowe piętno na daleko szerszych połaciach nie tylko Ameryki. Gorączka złota nie trwała jednak zbyt długo, a jego zasoby zostały bardzo szybko bez mała wyczerpane.  

Nadszedł czas wielorybów, które poławiane były na skalę przemysłową, co zagrażało ich niebezpiecznym dla ciągłości gatunku przetrzebieniem. Ciekawe,  że teraz władze stanowe oferują nagrodę 2.500 dolarów za informacje o zakłócaniu spokoju i kłusownictwie na bieługi w Cook Inlet. Tak jak ponad 100 lat temu Klondike - skądinąd znajdujący się w sąsiedztwie, w kanadyjskiej prowincji Yukon - rozkwitł w okamgnieniu dzięki gorączce złota, tak osada wielorybnicza położona na Oceanie Arktycznym na wyspie Hershel (też w Kanadzie) wyrosła w ciągu kilku miesięcy na prawie dwutysięczne miasteczko dzięki "gorączce wielorybniczej". W tym miejscu nie mieszka już teraz nikt - co najwyżej wieloryby właśnie, a także prześliczne piżmowe bawoły arktyczne - a Klondike to też już tylko miejsce na mapie, obok zaspanego Dawson City.

Boom wielorybniczy też był krótkotrwały, ale problem odłowów wielorybów nadal jest aktualny. Teraz regulują go restrykcyjne porozumienia międzynarodowe, aczkolwiek niektórzy partnerzy - między innymi Norwegowie, a zwłaszcza Japończycy - stwarzają wciąż pewne problemy. Są bowiem tacy ludzie, którzy - odwrotnie niż my w dzieciństwie - tran uwielbiają, chociażby autochtoniczni Inuici (u nas bardziej znani jako Eskimosi). Rybołówstwo wszakże - zważywszy na ogromne zasoby łososia i halibuta - wciąż jest jedną z podstawowych gałęzi tutejszej gospodarki, choć w ostatnich latach spadło na trzecią pozycję.    

Jej trzonem od lat 80. jest wydobycie ropy naftowej, która zarazem dostarcza prawie 2 miliardy dolarów, czyli aż około 80 procent dochodów do stanowego budżetu. To prawie osiem razy więcej niż strumień dochodów płynący z górnictwa i wydobywania innych surowców, w tym nadal złota. Wydobywanie ropy naftowej wciąż stanowi zagrożenia dla naturalnego środowiska i ponownie nabiera wigoru debata o potrzebie eksploatacji złóż na obszarze wciąż nieskazitelnej przyrody w Arctic National Wildlife Refuge. Miejmy nadzieję, że nie tylko sentymenty wielbicieli natury, ale również dalekosiężny rachunek ekonomiczny weźmie górę i ten wielki teren pozostanie tym, czym zawsze był. Naturą.  

Dzisiaj prawdziwym złotem jest to, co onegdaj tak bardzo odstręczało stołecznych polityków od kupna Alaski. Przyroda. Współcześnie to ona jest bezsprzecznie najcenniejszym zasobem. Niepowtarzalne piękno fiordów i gór, tundry i tajgi, rzek i jezior, wybrzeża i interioru, fauna i flora, latem słońce o północy i zimą zorze polarne, a do tego najrozmaitsze formy aktywności turystycznej - od wędrówek i wspinaczek poprzez wędkarstwo i obserwowanie dzikich zwierząt po kajakowanie u stóp lodowców opadających w morską toń i wyprawy zaprzęgami alaskańskich husky i malamutów. To prawdziwy skarb.

Dzisiaj bowiem ludzie cenią sobie coraz bardziej przyrodę. Z pewnością nie to miał na uwadze Seward kupując Alaskę, ale taka już czasami jest kolej rzeczy, że dopiero z czasem ujawnia się pełna wartość zasobów. My też ich trochę w kraju mamy i warto sobie to uzmysłowić, także z punktu widzenie formułowania strategii rozwoju. Jednakże bogactwo Alaski jest z tego punktu widzenia jedyne w swoim rodzaju. Nic przeto dziwnego, że turystyka rozkwita i już od kilku lat jest to druga - po wydobyciu ropy naftowej - gałąź stanowej gospodarki. Mimo to (a może właśnie dlatego?), że Alaska tania nie jest. Dokładniej - jest droga. Także dlatego, że sezon turystyczny jest krótki, choć i to się zmienia, gdyż stopniowo coraz więcej jest chętnych, aby zawitać do tego przecudnego kraju także zimą.

I o dziwo, ani nie po to, aby polować na foki, lisy i sobole, ani też po to, aby toczyć tran z zabitych wielorybów, ani też po to, aby zamarzać szukając bezskutecznie złota. Po prostu po to, aby wypatrywać i fotografować te zwierzęta, aby żeglować fiordami u ujścia lodowców i podziwiać orki, morświny i wieloryby, aby nawet samemu pobawić się i "wydobyć", czyli wypłukać trochę złota. Oczywiście, tym razem płacąc za to sowicie.                   

       

Seward, Alaska, 11 listopada 2001 r.