Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zwrot we właściwym kierunku

 

        Ortodoksji monetarnej zadano poważny cios. Na pierwszy rzut oka wydawać mogłoby się niektórym, że to sprawka terrorystów. Jeśli jednak głębiej wejrzeć w istotę sprawy, to łatwo dostrzec, że próby tłumaczenia następstwami niedawnego ataku terrorystycznego dość zasadniczego zwrotu w polityce finansowej - najbardziej w USA, a w krajach Unii Europejskiej na mniejszą skalę - nie wytrzymują krytyki. Do takiego zwrotu dojść musiało, ponieważ dotychczasowa linia polityki gospodarczej dawała coraz mizerniejsze skutki. Słabła dynamika produkcji, poczęło wzrastać bezrobocie, obniżyły się notowania giełdowe, pogarszać zaczął się wskaźnik optymizmu zarówno konsumentów, jak i producentów. Od lat przestrzegali przed tym rozsądnie argumentujący ekonomiści wyznający odmienne niż monetarystyczne teorie i wskazujący na zbyt bierną rolę państwa i nadmierną powściągliwość polityki finansowej w ingerowaniu w przebieg cyklu koniunkturalnego. Niektórzy z nich zostali nawet wyróżnieni tegoroczną nagrodą Nobla w dziedzinie ekonomii, choć to przede wszystkim za dawniejsze osiągnięcia z zakresu teorii asymetryczności cen.

        Tragiczne wydarzenia z 11 września i ich następstwa - głównie w sferze oczekiwań i psychologii (by nie rzec psychozy) rynku, a nie w sferze realnej, gdyż ta przecież poza skrawkiem Manhattanu nic bezpośrednio nie ucierpiała - służą tylko jako usprawiedliwienie decyzji, które ze względu na swoje antyortodoksyjne nastawienie mogłyby w innych warunkach i "normalnych czasach" nie mieć szans na powodzenie. Teraz mają, bo wszystko w USA - nawet spóźnianie się na umówione spotkania - to "wina" terrorystów; każdy kierowca (i pasażer) taksówki i autobusu w każdej miejscowości może powiedzieć, że "po drodze" policja ich zatrzymała. A tak naprawdę, to gospodarka amerykańska już od dawna wymagała silnego wsparcia od strony polityki finansowej. I chociaż dopiero teraz dokonuje się w niej zwrot we właściwym kierunku, to bynajmniej nie został on zapoczątkowany kilka tygodni temu.

System Rezerw Federalnych, czyli amerykański bank centralny co miesiąc redukuje stopy procentowe. W tym roku zmniejszył je z 6,5 do 2,5 procent, a więc o prawie dwie trzecie, doprowadzając realne stawki do ujemnego poziomu! Ale i to już nie wystarcza. Stąd radykalizacja polityki finansowej właśnie teraz - w czwartym kwartale - kiedy to gospodarka USA weszła już w fazę stagnacji czy wręcz recesji. A należało ją ożywiać już wcześniej bodźcami nie tylko pieniężnymi, ale i fiskalnymi. Tak się jednak nie stało. I teraz reszta świata czeka z utęsknieniem na amerykańskie ożywienie, gdyż niejedna gospodarka - zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej i Azji Południowo-Wschodniej - jest ciągnięta w dół przez północnoamerykańską dekoniunkturę. Odczuwa to i Chile, i Tajwan, aczkolwiek z pewnością nie Polska, nas bowiem w dół ciągnie rodzima polityka finansowa.

W USA natomiast, niezależnie od natychmiast przyznanych 45 miliardów dolarów bezpośredniej pomocy dla ofiar ataku z 11 września (zwłaszcza dla Nowego Jorku) i 15 miliardów (w tym 5 bezzwrotnej dotacji) dla szczególnie dotkniętych spadkiem popytu linii lotniczych, administracja prezydenta Busha zamierza uruchomić dodatkowo jeszcze 75 miliardów. Pieniądze te mają być przeznaczone głównie na redukcję podatków, w tym dla uboższych warstw ludności. 15 miliardów ma pójść na pomoc dla bezrobotnych, aby i w ten sposób stymulować gasnący popyt konsumpcyjny. Jego słabnięcia dowodzi spadek sprzedaży detalicznej, która zmniejszyła się we wrześniu o 2,6 procent, co jest największym tego typu załamaniem od dziewięciu lat. Tak więc razem z już wcześniej zapowiedzianymi działaniami po stronie fiskalnej, wdrożenie całego pakietu oznaczałoby zwiększenie strumienia efektywnego popytu (zwiększone wydatki z budżetu oraz zmniejszone podatki pobierane przez budżet) o kwotę rzędu 150 do 180 miliardów dolarów, czyli prawie 2 procent PKB USA (albo równowartość całego PKB Polski).

Oczywiście, w tym świetle zupełnie inaczej wyglądają perspektywy amerykańskich nadwyżek budżetowych. Z imponujących planowanych na dekadę 2002-2011 nadwyżek na zaiste astronomiczną kwotę 5,6 biliona dolarów zrobiło się raptem - bo w ciągu ostatnich pięciu miesięcy - tylko 2,6 biliona. A i to jest wątpliwe. Wątpliwe bowiem są założenia i prognozy co do dalszych losów gospodarki USA i stanu jej budżetu.

Dobrze jednak się stało, że przy tej okazji następuje tak głębokie przewartościowanie w sferze wydawałoby się nieodwołalnie panującego kanonu ekonomicznego. Amerykański zwrot dokonywany we właściwym kierunku, co trzeba wyraźnie podkreślić, musi mieć - i będzie miał, nad Wisłą także - swój niebagatelny wpływ zarówno na sposób uprawiania polityki gospodarczej, jak i na samą doktrynę ekonomiczną. Być może, oznacza to nadejście "postmonetarystycznego neokeynesizmu", choć na pewno życie przyniesie nam na nazwanie tej orientacji lepszy termin. Najważniejsze, że choć późno, ale jednak wyciąga się w polityce właściwe wnioski, przynajmniej w USA. Szkoda tylko, że przypisuje się to następstwom gwałtownego terrorystycznego ataku sprzed kilku tygodni, a nie spokojnym i trwającym przez lata intelektualnym perswazjom.

 

Rochester, 15 października 2001 r.