Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zarzynanie gospodarki

 

        O ile na początku minionej dekady mieliśmy do czynienia z przestrzeleniem (ang. overshooting) polityki stabilizacyjnej, co doprowadziło do głębokiej recesji i zarazem nader mizernych efektów w sferze stabilizacji finansowej, to na końcu poprzedniego dziesięciolecia i początkach bieżącego wadliwa polityka uwikłała nas w tzw. zarzynanie (ang. overkilling) gospodarki. W obu przypadkach wynika to z oparcia działań na fałszywych założeniach teoretycznych, co z kolei wyjaśnia fakt, że po części politykę tę realizują te same osoby.  

        Dowody na wprowadzanie gospodarki nieodpowiedzialną polityką finansową w fazę stagnacji można przytoczyć tak w oparciu o analizę sekwencji rocznych, jak i kwartalnych. O ile jeszcze w roku 1997 stopa wzrostu PKB wynosiła 6,9 procent, to dwa lata później już tylko 4,1, a w tym roku niewiele przekroczy 3 (w pierwszym półroczu 2,7) procent. W ujęciu kwartalnym natomiast stopa wzrostu spada sukcesywnie począwszy od czwartego kwartału 1999 roku: z 6,2 poprzez 6,0; 5,2; 3,3 i 2,4 w kolejnych kwartałach zeszłego roku do niewiele ponad 2 procent obecnie.

W rezultacie mamy najwyższą de facto podczas 12 lat transformacji stopę bezrobocia. Choć oficjalnie to "tylko" 15,8 procent, to liczona według obowiązujących standardów międzynarodowych wynosi aż 18,2 procent. Co gorsza, ponad 40 procent młodych ludzi w wieku 18 do 24 lat pozostaje bez pracy. To jest dramat. Ludzie ludziom zgotowali ten los, a przechodzenie z "unii" i "akcji" na inne "platformy" nie może tych faktów zaciemnić; autorzy są znani.  

        Ich polityce zawdzięczamy i to, że drastycznie komplikuje się sytuacja budżetowa. Jeśli pominąć wpływy z przedwczesnej skądinąd sprzedaży koncesji na telefonię UMTS, deficyt budżetu państwa po czterech miesiącach sięgnął aż 96 procent poziomu zakładanego na bieżący rok. I dzieje się tak nie ze względu na nadmiar wydatków państwa - gdyż bynajmniej nie z tym mamy do czynienia w obliczu licznych dotkliwych cięć - ale niedostatek dochodów. "Schładzanie" gospodarki, które okazuje się jej zarzynaniem, podcina finansom publicznym gałąź, na której siedzą. Z dwu powodów.

Po pierwsze, nadmierne, zbyt daleko idące ograniczenie popytu wewnętrznego pociąga za sobą daleko mniejsze niż zakładano wpływy z podatków pośrednich. Polityka poszerzania zakresu stosowania VAT (na przykład na prasę i książki) przy równoczesnym drenowaniu siły nabywczej ludności i przedsiębiorstw polityką ograniczania ich dochodów zmniejsza relatywnie dochody budżetu. Skoro ludzie mogą mniej wydawać, rząd musi mniej dostawać.   

Po drugie, restrykcyjna polityka pieniężna i ograniczanie możliwości zbytu na krajowym rynku znakomicie ograniczyło dochodowość produkcji, pozbawiając wiele przedsiębiorstw zysków. Nie ma zatem podstawy do naliczania i płacenia podatków, gdyż wiele firm wpada w obszar nieopłacalności, coraz częściej także w sferze eksportu, którego dynamika teraz będzie słabła wskutek ewidentnie nadwartościowego kursu złotego. Dyskontuje to zagranica, a Polska traci.        

Budżet na 2001 rok zakłada nominalną dynamikę dochodów aż 18,7 procent, a w trakcie pierwszych czterech miesięcy wyniosła ona zaledwie 3,5 procent! Mamy więc do czynienia z realnym spadkiem dochodów, co jest najdobitniejszym dowodem niewydolności realizowanej polityki, jak również przyjęcia nierealnego budżetu, o czym jego autorzy od początku wiedzą. Teraz już również niezależne ośrodki badawcze - na przykład waszyngtoński PlanEcon - sygnalizują niebezpieczeństwo niedoboru dochodów rzędu aż 4 do 6 miliardów złotych. Jeśli komuś nadal jest potrzebny bardziej wymowny argument o całkowitej kompromitacji polityki "schładzania bez sensu", to zaiste mało rozumie z ekonomii.

Na pozór osiągnięciem jest zmniejszenie deficytu na rachunku obrotów bieżących. To kolejna iluzja, którą trwające zarzynanie gospodarki szybko obnaży. Po pierwsze, zanim deficyt ten został nieco obniżony - z 7,5 procent PKB w 1999 roku do 6,2 w rok później - to wpierw wzrósł on z 3,2 procent w roku 1997. Po drugie, obecny deficyt, wynoszący za pierwszy kwartał 3,52 miliarda dolarów, jest tylko w 58 procentach finansowany dopływem zagranicznych inwestycji bezpośrednich, a aż w 42 procentach inwestycjami portfelowymi. Mają one najczęściej charakter krótkoterminowy i spekulacyjny.

Płacimy za to słono irracjonalnie wygórowanymi stopami procentowymi - na koszt polskiego producenta, konsumenta i podatnika - co w sposób oczywisty pogarsza sytuację budżetu. Tak więc wyśrubowane stopy procentowe nie tyle przeciwdziałają deficytowi na rachunku obrotów bieżących, ile mu sprzyjają przyciągając nieustannie kapitał spekulacyjny - na cudza korzyść i na nasz koszt. Jedynie w pierwszym kwartale napłynęło go aż 2,42 miliarda dolarów. I tak jedni (wielu) na tym zarzynaniu swoje cierpią, a inni (niewielu) dobrze sobie z tego żyje. A polityka lawiruje.       

                  

 Toruń, 27 maja 2001 r. .