Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odkrywanie Ameryki

        Najczęściej mówimy o dwu Amerykach, Północnej i Południowej, ale ostatnio także o jednej - ciągnącej się od Alaski po Tierra del Fuego. Tak naprawdę to jest ich więcej. Także w sensie ekonomicznym, czego dowodzą zarówno wyniki panamerykańskiego szczytu w Quebec City, jak i dorocznego wiosennego spotkania Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego w Waszyngtonie. Te różne oblicza z trudem integrującej się Ameryki widać także na obu wybrzeżach USA, które ze swą potężną gospodarką dominują nad całym regionem. Nie jest to już wszakże panowanie niepodzielne.

        Oczywiście, prym wiedzie NAFTA - North American Free Trade Agreement - w skład którego wchodzą poza USA również Meksyk i Kanada, wytwarzając w sumie około czwartej części światowej produkcji. Ale liczą się także inne regionalne ugrupowania, w tym zwłaszcza Mercosur (Argentyna, Brazylia, Paragwaj i Urugwaj), z którym stowarzyszone są Boliwia i Chile, Wspólnota Andyjska (Boliwia, Ekwador, Kolumbia, Peru i Wenezuela) oraz Caricom, zrzeszający głównie małe wyspiarskie gospodarki regionu Karaibów. Poza NAFTA jednak postęp w sferze rozwoju wolnego handlu i integracji jest umiarkowany. Aczkolwiek obroty pomiędzy krajami Mercosur wzrosły podczas dekady lat 90. aż czterokrotnie, to i w tym przypadku nadal najważniejszym ich partnerem pozostaje USA. Natomiast w przypadku Wspólnoty Andyjskiej oraz Caricom efekty są daleko mniej zachęcające.      

        Na tym między innymi tle deklaratywnie intencją USA jest stworzenie jednego wielkiego wolnego rynku obejmującego oba kontynenty amerykańskie. Deklaratywnie, bo choć opowiada się za tym już czwarta z kolei administracja, to niewiele na tym polu udało się dotychczas osiągnąć, także ze względu na opory ze strony niektórych rodzimych lobby. Taki 800-milionowy rynek miałby być de facto odpowiedzią zachodniej półkuli przede wszystkim na wyzwanie europejskie, choć i azjatyckiego się nie bagatelizuje. Postępująca integracja gospodarki starego kontynentu - w tym zwłaszcza poszerzanie Unii Europejskiej i tworzenie w naszej części świata rynku z kolei ponad 400-milionowego - to czynnik, który katalizuje debaty o dalszej liberalizacji handlu po zachodniej stronie Atlantyku.

        W Quebec City zebrali się przywódcy 34 państw amerykańskich. Wśród gości pominięty został jedynie Fidel Castro, którego niesłusznie nie zaproszono, gdyż tego rodzaju próby izolowania Kuby kompromitują się już od lat i niczemu dobremu nie służą, a już na pewno nie przyspieszaniu reform na samej Kubie. Dyskusje były trudne, ale namiastki kompromisu znaleziono. Zwłaszcza pomiędzy propozycjami Chile, które prze do stworzenia strefy wolnego handlu już od 2003 roku, a zdecydowanie bardziej powściągliwą Brazylią - najważniejszym poza USA krajem w regionie wytwarzającym już więcej niż Kanada - której mniej do tego spieszno. W rezultacie postanowiono, że po odpowiednich wdrożeniach w 2005 roku już od roku 2006 miałby zacząć funkcjonować FTAA - Free Trade of Americas Agreement. Zbieżność tych dat z kluczową fazą poszerzanie UE nie jest przypadkowa.

Dalsza liberalizacja wszechamerykańskiego handlu napotyka obecnie na dwie dodatkowe, jakże różne bariery. Jedna szczególnie głośno (dosłownie też) uzewnętrzniła się na ulicach Quebec, które nawet trzeba było otaczać na czas "Szczytu Ameryk" specjalnym płotem. Mur Berliński to jeszcze nie był, ale ma ten fakt swoją smutną wymowę. Tym bardziej pora wreszcie pogodzić się do końca, że globalizacja - a regionalne integracje, takie jak amerykańska czy europejskie, nie stoją z tym w sprzeczności - jest nieodwracalna. Czas też najwyższy zrozumieć, że nie da się zakrzyczeć i policyjnymi metodami spacyfikować ruchów antyglobalizacyjnych. Określanie protestujących przeciwko światowemu kapitalizmowi i narastającym wraz z globalizacją nierównościom mianem "anarchistów" (co z dużą lubością czyniły niektóre polskie tytuły prasowe) dowodzi braku zrozumienia istoty toczącego się sporu. Rzecz bowiem w tym, że dalszy postęp globalizacji wymaga uporządkowanego dialogu społecznego, tym razem już nie tylko ogólnoeuropejskiego czy ogólnoamerykańskiego, ale wręcz ogólnoświatowego. Jeśli zaś protestujący w wielu kwestiach nie mają racji, to trzeba im to wyjaśnić, a nie na nich krzyczeć, bo wtedy oni będą krzyczeć jeszcze głośniej. Już krzyczą.       

O drugiej z kolei barierze słychać więcej w waszyngtońskich gabinetach i salach konferencyjnych przy okazji szczytu organizacji Bretton Woods. Otóż trudniej nowemu amerykańskiemu prezydentowi być w natarciu w sprawie tworzenia FTAA, gdy tak drastycznie zostało spowolnione tempo wzrostu gospodarczego. George W. Bush wygrał wybory w roku, w którym PKB zwiększył się aż o 5,0 procent, ale władzę począł sprawować w roku, kiedy tempo to załamuje się do ledwie 1,5 procent. Tak przynajmniej ogłasza to w tych dniach w swoim raporcie MFW. Droga do jednej Ameryki wciąż przeto długa, choć już tak dawno ją odkryliśmy.           

 

Filadelfia - San Francisco, 30 kwietnia 2001 r.