Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

43-ci prezydent podzielonej Ameryki

 

        Być może żaden z dotychczasowych amerykańskich prezydentów nie obejmował swego urzędu z gospodarką znajdującą się w tak znakomitym stanie. Gdy George W. Bush - 43-ci prezydent USA - wprowadza się do Białego Domu, dominacja amerykańska w świecie jest wyraźna, tempo wzrostu wysokie, bezrobocie najniższe od pokolenia, a budżet państwa wykazuje znaczną nadwyżkę. Tak się jednak składa, że akurat może go to martwić, gdyż wiele wskazuje na to, iż podczas rozpoczynającej się kadencji nie uda się utrzymać tak korzystnej sytuacji. Jej pogorszenie już od dzisiaj działać będzie na korzyść demokratów.

Kadencja nowego prezydenta jest trudna także ze względów politycznych. Styl, w jakim wygrał wybory, a zwłaszcza fakt, że został wybrany przez mniejszość współobywateli, będzie rzutował na pozycję G. W. Busha. Opozycja demokratyczna kontroluje obie izby stanowych kongresów aż w 17 stanach, podczas gdy republikanie jedynie w 18. W pozostałych 15 stanach sytuacja jest różna; w niektórych demokraci przeważają w senacie będąc w mniejszości w izbie reprezentantów, w innych odwrotnie - w senacie górują republikanie, ale za to nie dysponują większością w izbie reprezentantów. Natomiast na szczeblu federalnym senat podzielony jest równo, co ma istotne implikacje dla ograniczonej możliwości uchwalania proponowanych przez Biały Dom ustaw. Oczywiste jest, że wielu przyjąć się nie da. Stąd też panuje zgodność poglądów, że niezbędna jest koncentracja na sprawach kluczowych z punktu widzenia utrzymania zdolności rozwojowych i sprostania konkurencji ze strony innych części światowej gospodarki, w tym zwłaszcza relatywnie coraz mocniejszej Unii Europejskiej.

        G. W. Bush musi rządzić głównie w ramach istniejących regulacji prawnych i jest w pełni świadom limitowanych możliwości działań od strony legislacyjnej. Dlatego też już podczas kampanii wyborczej wskazywał, że skupi się na pięciu priorytetach: reformie ubezpieczeń społecznych, systemie edukacji, opiece zdrowotnej, zmniejszeniu podatków i budowie obronnej tarczy antyrakietowej. Tak krótka lista jednak i tak wydaje się za długa, gdyż, ze względu na kontrowersyjność pewnych propozycji oraz brak wystarczającej większości w Kongresie, niektóre zamiary nie mają szans na wdrożenie. Lepiej zatem od razu z ich forsowania zrezygnować i zająć się tym, co zarazem ważne i realne. A są to trzy pierwsze spośród pięciu wymienionych zamierzeń.

Jeśli chodzi o nowy system obrony przeciwrakietowej, to nie ma on większego uzasadnienia we współczesnym świecie, gdyż doprawdy ani Irak, ani Korea Północna nie zagraża USA, a amerykański przemysł zbrojeniowy musi sobie poradzić bez ogromnego dodatkowego strumienia pieniędzy podatników.

Co zaś tyczy się zapowiadanego radykalnego cięcia podatków - rzędu 1,3 do 1,6 biliona dolarów w trakcie kolejnych 10 lat - to od początku jest to zamysł nieracjonalny. Po pierwsze, coraz bardziej wątpliwe okazywać będą się przewidywane z nadmiernym optymizmem nadwyżki budżetowe, zwłaszcza że koniunktura gospodarcza już wyraźnie słabnie, mniejsze więc od uprzednio zakładanych będą dochody fiskusa. To pech Busha, że podczas drugiej kadencji prezydenta Clintona, w latach 1997-2000, PKB rósł w imponującym tempie prawie 4,5 procent (notabene, szybciej niż w Polsce w ostatnich latach); dynamiki tej nie uda się utrzymać w okresie 2001-04. Po drugie, Amerykanie nie zgadzają się na tak niesprawiedliwe, jak proponuje nowy prezydent, zmniejszenie podatków. Z ewentualnego ich cięcia na modłę republikańską w 60 procentach mieliby skorzystać ci, których roczne dochody przekraczają 100 tysięcy dolarów, średnio zaś zamożne i biedniejsze grupy ludności zyskałyby na tym niewiele. Po trzecie, większość Amerykanów - co ważne i ciekawe - nie chce tak nieroztropnego cięcia podatków, słusznie odpowiadając się za wykorzystaniem nadwyżek budżetowych do redukcji długu publicznego.

Będąc zatem prezydentem rozdartej na pół Ameryki - albo, jak piszą inni, "jednego kraju, ale dwu kultur" - G. W. Bush powinien ograniczyć się do bardzo trudnych, ale koniecznych reform i działań o długofalowych implikacjach rozwojowych.  Niezbędne są zmiany w szkolnictwie, gdyż młodzież amerykańska - zwłaszcza ze szkół średnich - coraz bardziej pozostaje z tyłu za swoimi rówieśnikami z innych rozwiniętych krajów. Konieczna jest dogłębna reforma ochrony zdrowia, gdyż zaiste społecznym skandalem jest, że w najbogatszym kraju świata aż 44 miliony ludzi nie ma w ogóle jakiegokolwiek ubezpieczenia zdrowotnego. I wreszcie czas najwyższy na reformę ubezpieczeń społecznych, gdyż tendencje demograficzne wyraźnie pokazują, że obecny system nieuchronnie traci swoją wydolność. Stosunek tych co płacą podatki i składki do tych, którzy z nich korzystają, spadnie z 3,4 obecnie do 2 w roku 2040. Choć prezydent Bush rządzić będzie prawdopodobnie tylko 4 lata, to jednak powinien myśleć i o tym, co jego kraj czeka za lat 40. Tak jak 40 lat robił to John F. Kennedy. Jak ten czas szybko leci!   

 

Warszawa, 21 stycznia 2001 r.