Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Liczyć pieniądze czy na sportowców?

 

Igrzyska olimpijskie to dla zawodników zmagania sportowe i życiowa rywalizacja o laury, ale dla wielu także okazja do zarobienia często niemałych pieniędzy. Dla kibiców to wielkie widowisko i wiele emocji oraz niezapomnianych przeżyć, ale także sposobność do wydania niemałych pieniędzy, zwłaszcza jeśli ktoś nie ogląda zawodów na ekranie telewizora i przyjeżdża z daleka i na dłużej. Dla organizatorów natomiast, olimpiada to gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne i finansowe. Organizacja igrzysk kosztuje wielkie - coraz większe - pieniądze, ale można na tym też sporo zarobić. Można, gdyż trzeba umieć  "wygrać" takie przedsięwzięcie na swoją korzyść, co nie zawsze się udaje. Długi igrzysk w Montrealu w 1976 roku spłacano na przykład przez następne z górą 20 lat.  

Najczęściej jednak jest to dobry interes i stąd tak usilnie niektóre miasta i regiony zabiegają o prawo organizacji igrzysk. W odniesieniu do ich zimowej edycji Międzynarodowy Komitet Olimpijski stosuje ostatnio swoistą zasadę "sprawiedliwości kontynentalnej" i przyznaje prawo do ich organizacji kolejno miastom w Azji, Ameryce i Europie. I tak po olimpiadzie cztery lata temu w japońskim Nagano, następna za kolejne cztery lata odbędzie się w Europie w Turynie.  

Być może nadejdzie i czas organizacji zimowych igrzysk w Ameryce Południowej. Wtedy dla nas - mieszkańców "północy" globalnej wioski - paradoksalnie zimowe igrzyska odbywałyby się... latem. Wówczas bowiem nie brakuje śniegu w pięknych Andach. Wkrótce Argentyna lub Chile - osobno lub razem - też mogą połakomić się o goszczenie sportowców z całego świata w swoich górach. Może do tego pretendować chociażby chilijskie Portillo albo Valle Nevado i okolice, gdzie teraz - w styczniu i lutym - można dosiąść konia lub górski rower, a w lipcu i sierpniu szusować na snowboardzie po zboczach  Cima Mirador i Valle del Inca. Trasy te już posiadają atest FIS i nadają się do zawodów rangi Pucharu Świata.

Teraz zaś czas na Salt Lake City w amerykańskim stanie Utah. Piękny to region zarówno latem, jak i zimą, pełen atrakcji nie tylko takich, jak Góry Skaliste ze swoimi szczytami, zboczami i dolinami, ale również jedynych w swoim rodzaju parków narodowych - Petrified Forest and Painted Desert, Natural Arches, Zion i Bryce Canyon.

To ciekawe, jak bardzo organizacja igrzysk przyczynia się do popularyzacji miejsca, w których się one odbywają. Jeśli nie są to tak znane z dawien dawna kurorty, jak Cortina w Europie czy Lake Placid w USA, to goszczenie olimpiady jest bez mała równoznaczne z pojawieniem się miejscowości na mapie świata, jak chociażby w przypadku kalifornijskiego Squaw Valley czy przed olimpiadą mało znanego w Europie i Ameryce Sapporo, leżącego na japońskiej wyspie Hokkaido.

Zdumiewa przy tym jakże słaba znajomość geografii w ogóle. I o ile nie musi (niestety) dziwić, że mało kto na świecie wie, gdzie leży Zakopane albo Bańska Bystrzyca, to dziwić może fakt, iż jedynie 18 procent osób ankietowanych w siedmiu krajach (Argentyna, Francja, Holandia, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania i Włochy) wiedziało wcześniej, że Salt Lake City jest gospodarzem XIX Zimowych Igrzysk Olimpijskich, a niespełna 10 procent, że znajduje się ono w stanie Utah. Ciekawe przy tym jest geograficzne rozstrzelenie tych opinii; odpowiednio 48 i 24 procent we Francji oraz 28 i 20 w Japonii i ledwie 4 i 3 procent we Włoszech oraz 1 i 1 w Argentynie. Mam nadzieję, że Polska opinia publiczna wykazałaby się większą znajomością rzeczy.

Teraz natomiast, gdzie jest Salt Lake City, wiedzieć będę już prawie wszyscy. Tym bardziej, że o ile zmagania w Lillehammer relacjonowane były przez telewizję do 120 krajów, z Nagano już do 160, to tegoroczne śnieżne i lodowe konkurencje w Górach Skalistych oglądać będzie publiczność aż z około 180 państw.    

Wkrótce znowu kilka górskich miast świata będzie ostro walczyć o prawo do organizacji XXI zimowych igrzysk w roku 2010. Bezsprzecznie ich atrakcyjność wzrosła po jakże trafnej decyzji MKOl o przesunięciu fazy i organizowania tej imprezy nie w tych samych latach, w których odbywają się igrzyska letnie, ale w rozdzielających je latach parzystych. Olimpiada w norweskim Lillehammer, o której to miejscowości też mało kto wcześniej słyszał, była pierwszą odbytą według nowego kalendarza, a więc w dwa lata po Barcelonie i na dwa przed Atlantą.

Tak Lillehammer, jak zwłaszcza Nagano, okazały się także dużymi sukcesami finansowymi. Organizatorzy bynajmniej do tych imprez nie dopłacili. O ile jednak w Lillehammer sponsorzy wyłożyli tylko 100 milionów dolarów, to w Nagano już ponad 300. Salt Lake City znacznie poprawia tamten rekord. Telewizja - głównie amerykańska sieć CBS - za prawa do transmisji zawodów z Japonii zapłaciła 530 milionów dolarów, a teraz płaci jeszcze więcej. To prawda, że upstrzenie ich reklamami niekiedy wręcz uniemożliwia oglądanie, ale - miejmy nadzieję - płacąc jeszcze więcej w tym roku za relacje z Salt Lake City, będziemy mogli oglądać daleko lecącego Małysza, a dopiero potem dowiadywać się, że nie ma to jak McDonalds czy inna Coca Cola...

Tak więc Japończycy do Nagano 1998 nie dopłacili. Koszty operacyjne samych XVIII Igrzysk Olimpijskich wyniosły około miliarda dolarów i to się organizatorom z nawiązką zwróciło. Licząc jednak wszystkie wydatki - łączne z ogromnymi nakładami na towarzyszące inwestycje infrastrukturalne, zwłaszcza drogi i szybką kolej - sięgnęły one aż 10 miliardów dolarów. To rekord, którego nawet Salt Lake City nie pobije. Nie musi. Akurat w tym przypadku infrastruktura komunikacyjna i usługowa, jak również jakość już uprzednio funkcjonujących obiektów sportowych są w pełni zadowalające. Rzecz tylko w tym, aby hurmem zawitali skłonni do wydawania pieniędzy turyści i nie zawiedli sportowcy. Ale na nich przecież zawsze możemy liczyć. Tak więc jedni liczą pieniądze, a my liczmy na sportowców. Zwłaszcza naszych!