Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zadyszka czy bieg po zdrowie

 

        Podróżując po szerokim świecie nieustannie przychodzi odpowiadać na wiele pytań dotyczących Polski, gdyż wciąż przyciągamy swoimi osiągnięciami i problemami spore zainteresowanie. Z pytaniami dotyczącymi polityki i gospodarki można poradzić sobie łatwiej, ale osoby zainteresowane naszym krajem - a nie brakuje ich na świecie - interesują się także innymi kwestiami. Na pytanie czy sport jest w Polsce popularny, najchętniej odpowiadam, że bardzo, bo to i na swój sposób prawda. Gdy zaś bardziej wnikliwi dociekają, a która to dyscyplina jest najpopularniejsza i dowiadują się, że chyba skoki narciarskie, to nie mogą wyjść ze zdumienia i podziwu. Cóż to za wspaniały musi być naród, w którym tłumy skaczą tak ochoczo na nartach! Uznanie jednak szybko pryska, gdy dowiadują się, że popularność ta wyraża się w tym, iż tak naprawdę to próbuje skakać co najwyżej jeden procent jednej tysięcznej części społeczeństwa, ale za to jednego skoczka oglądają miliony. Przed telewizorami. Ale to już wielkiego wrażenia nie robi, gdyż dowodzi jedynie, że to mistrzowie uprawiają sport, a reszta - niekoniecznie.  

        W istocie nie jesteśmy zbyt wysportowanym społeczeństwem, a fenomen kibicowania oraz fascynacja publiczności wyczynami nawet takiego sportowca, jak Adam Małysz, nic tu nie wnosi nowego. To znakomicie, że odniósł tak wielkie sukcesy, sięgając przy sposobności po drogocenny Puchar Świata, ale kondycji społeczeństwa to nie poprawia. Nawet w naszym środowisku studenckim - a w miesiącach, kiedy Małysz skakał, odwiedziłem z cyklem wykładów promujących książkę pt. "Moja globalizacja, czyli dookoła świata i z powrotem" ponad 20 miast akademickich - sport jest ostatnio jakby mniej popularny. Na niektórych uczelniach uprawia go regularnie nie więcej niż pięć procent studentów, o kadrze już nie wspominając. Kibicować łatwiej.     

Co prawda, rekordy i medale, zwycięstwa i puchary, zdobycze i nagrody nielicznej garstki naszych wyczynowców poprawiają wielu ludziom samopoczucie (także niektórym politykom, którzy nie mając powodów do dumy z własnych osiągnięć, usiłują salwować się cudzymi sukcesami), ale od tego wszyscy razem ani zdrowsi, ani bogatsi nie jesteśmy. Wspaniale byłoby, gdyby udało się dyskontować spektakularne wyczyny naszych mistrzów skłaniając do systematycznego uprawiania sportu na skalę masową jak najwięcej ludzi, nie tylko młodych. To wymaga wszakże inwencji i pieniędzy.

O ile z tym pierwszym jest nie najgorzej, to z tym drugim nie najlepiej, także za sprawą niektórych polityków, którzy - choć w trosce o własną popularność czasami odwiedzają areny sportowe - w tegorocznym budżecie znowu obniżyli nakłady na sport i krzewienie kultury fizycznej. Z jednej strony mamy zatem próby wykorzystywania własnych wspaniałych wyczynów dla popularyzacji masowego sportu, co czyni na przykład skutecznie Robert Korzeniowski, z drugiej zaś strony dochodzi do cięć wydatków z kasy publicznej na sport zarówno masowy, jak i wyczynowy, co czyni (też skutecznie) nasz rząd.  

Korzeniowski i Małysz to bezsprzecznie wielcy sportowcy, jednakże z punktu widzenia popularyzacji sportu o niebo łatwiej naśladować naszego wielokrotnego już mistrza olimpijskiego niż mistrza, być może, dopiero przyszłorocznego, na igrzyskach w Salt Lake City. Łatwiej przecież chodzić po ziemi niż skakać na nartach, podobnie jak łatwiej jest biegać na przełaj, niż uprawiać yachting morski. Łatwiej także i z tej prostej przyczyny, że taniej. Jeszcze kilka takich chudych lat jak ostatnio oraz dalsze cięcia wydatków wskutek ograniczeń wynikających z fatalnego i szkodliwego schładzania gospodarki, a już tylko będziemy mogli chodzić i biegać...

Nie da się bowiem uprawiać sportu w całym jego bogactwie i różnorodności tylko i wyłącznie za własne pieniądze - gdyż nie da się indywidualnie budować chociażby skoczni narciarskich i stadionów lekkoatletycznych - lub też za środki pochodzące tylko z tzw. sponsoringu, bo są one wciąż nader skromne. A na dalszą metę szersze sięganie do obu tych źródeł finansowania wymaga dynamicznego rozwoju gospodarczego; zamożniejsze stawać musi się zarówno państwo, jak i społeczeństwo. A tu raptem wielu ludziom coraz bardziej bieda w oczy zagląda. Sport - tak elitarny jak i wyczynowy, tak popularny jak i masowy - kwitnąć może tylko w kwitnącej gospodarce.

Cztery lata temu - w pierwszym kwartale 1997 roku, kiedy tak dobrze udawało nam się wspólnie realizować "Strategię dla Polski" - dochód narodowy (PKB) wzrastał w tempie 7,5 procent. Teraz - w pierwszym kwartale roku 2001 - zwiększył się ledwie o jakieś 1,5 procent, jak można wstępnie szacować. To tak jakby przejść od życiowej formy do zupełnego oklapnięcia. A warto wiedzieć, że w polityce gospodarczej jest czasami podobnie jak w sporcie - rzecz nie tylko w formie, ale również w taktycznej koncepcji przygotowań i startu w zawodach, a nade wszystko w stosowanych metodach treningu.

Jeśli takie rachityczne jak podczas ostatnich lat miałoby być nadal tempo wzrostu gospodarczego (a według niektórych jest to już bez mała stagnacja), to nie wróży to także dobrze naszej kondycji fizycznej. Co prawda, wybitnych talentów sportowych nam nie brakuje. W ogóle jesteśmy utalentowanym narodem; także w dziedzinie kultury i nauki mamy sporo osiągnięć, choć zawsze będzie cieszyć, jeśli będzie ich jeszcze więcej. Patrząc jednak na całe społeczeństwo, pragnąć by się chciało, abyśmy mniej gnuśnieli kibicując przed telewizorami kilku raptem mistrzom, a sami uprawiali czynnie dużo więcej sportu. Jeśli już nie codziennie, to jak najczęściej; jeśli nie skacząc z Krokwi, to jeżdżąc rowerami po parkach; jeśli nie na obiektach sportowych z prawdziwego zdarzenia, to biegając po dostępnych wokół ścieżkach.

Trudno wszakże biec po zdrowie, kiedy ma się zadyszkę. A do takiej sytuacji, niestety, doprowadzono w latach 1998-2001 naszą gospodarkę i finanse publiczne. Tym bardziej warto zrezygnować z kilku godzin kibicowania przed telewizorem i ćwiczyć samemu. Wtedy człowiek nie tylko czuje się lepiej, ale i pracuje wydajniej. A to na pewno jest dobre antidotum na zgubne skutki niepotrzebnego schładzania koniunktury. O koniunkturę gospodarczą - tak jak o sportową formę - zawsze trzeba dbać. A już na pewno wtedy, gdy jej nie starcza.