Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Wywiady

 

Publikacje

Książki

Eseje

Working Papers

Artykuły

Wywiady

CV

Kontakt

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

"Kurier Wileński", Wilno, 7-9 kwietnia 2001 r.

 

Rozmowa z gościem redakcji  Profesorem Grzegorzem W. Kołodko

 

"Przechylić globalizację na swoją korzyść"

 

Panie Profesorze, Litwa zmierza do Unii Europejskiej. Jakie są największe problemy grupy krajów wysoko rozwiniętych?

 

Największym problemem jest system kursów walutowych. Z jednej strony mamy gospodarkę, która podlega daleko posuniętej globalizacji, postępuje proces integracji odrębnie do tej pory funkcjonujących rynków w jeden światowy rynek kapitału, towarów, a także, co prawda, w mniejszym stopniu, siły roboczej. Z drugiej strony mamy bardzo dużo narodowych walut przy dużych wahaniach kursu między tymi walutami. Na przykład ponownie słabnie japoński jen spadając poniżej 125 jenów za amerykańskiego dolara, co powoduje perturbacje w funkcjonowaniu całej gospodarki światowej. Logicznie więc biorąc, dalszy postęp procesu globalizacji, zdefiniowanego jako tworzenie się jednego wielkiego rynku, wymagałoby stworzenia jednego światowego pieniądza. Argumenty są podobne, jak w przypadku euro i Unii Europejskiej. Tworzenie jednego zintegrowanego rynku kapitału, towarów oraz siły roboczej w Europie implikuje powstanie jednego europejskiego pieniądza, który również za lat kilka będzie w obiegu i w Polsce, i na Litwie.

Jakie są argumenty za tym pieniądzem? Zmniejszenie kosztów transakcyjnych, które ponoszą przedsiębiorcy, wymieniając walutę jedną na drugą oraz wyeliminowanie ryzyka kursowego. Wahania kursu przeszkadzają w trafnym przewidywaniu i prawidłowym zaplanowaniu struktury produkcji. Niestabilny system kursów walutowych jest właśnie jedną z podstawowych wad obecnego systemu finansowego w ogóle w gospodarce światowej, w tym także w odniesieniu do krajów wysoko rozwiniętego kapitalizmu. Spekulacja na oczekiwaniach co do zmiany kursu oraz zróżnicowanie stóp procentowych w różnych regionach gospodarki światowej powoduje, że przepływają olbrzymie masy kapitału i niekiedy jest to dobrze, ale niekiedy i źle, ponieważ gwałtowny odpływ kapitału może wywołać poważne zaburzenia. Jeśli kapitał sprowokowany pewnymi impulsami w sferze produkcji, polityki, finansów ucieka z jakiegoś kraju czy regionu w skali zmasowanej, to mamy do czynienia ze zjawiskami kryzysowymi, tak jak zdarzyło się to najpierw w przypadku Azji Południowo-Wschodniej, później Rosji, następnie Brazylii, a ostatnio Turcji.

 

W swych wypowiedziach często Pan krytykuje sposób pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego państwom transformującym swoją gospodarkę.

 

Uwagi krytyczne przede wszystkim zgłaszam pod adresem MFW, który troszczy się głównie o swobodę przepływu kapitałowego w skali międzynarodowej, co wymaga właśnie wymienialnego pieniądza, a co najlepiej się realizuje w warunkach niskiej inflacji i zrównoważonego budżetu. MFW kładzie między innymi nacisk na eliminowanie deficytu budżetowego, walkę z inflacją, co niekiedy wymaga zmniejszania nakładów na sferę usług społecznych i co jest na pewno bardzo dotkliwe dla tych, którym takie polityki się zaleca. Moja krytyka podejścia MFW do posocjalistycznej transformacji bierze się stąd, że eksperci tej organizacji - zwłaszcza na początku lat 90. - a także wielu doradców (głównie amerykańskich), nie miało zbyt dobrego rozeznania realiów finansowych, ekonomicznych i społeczno-politycznych krajów posocjalistycznej transformacji w Europie Środkowo-Wschodniej i w byłym ZSRR. Przenoszenie pewnych, skądinąd też nie do końca sprawdzonych wzorców w zakresie polityki strukturalnej i stabilizacyjnej z Ameryki Łacińskiej na nasz grunt było wielkim błędem. Próba zastosowania neoliberalnego podejścia monetarystycznego do zmiany struktur gospodarczych w naszych krajach wychodzących z socjalizmu i centralnego planowania była błędem.

Czy coś z mojej krytyki zostało uwzględnione, a udzielane rady wysłuchane? Z pewnością tak. Zakończywszy swoją misję pracy w polskim rządzie, cztery lata temu na wiosnę wyjechałem za granicę i napisałem dzieło swego życia, książkę pt. "Od szoku do terapii. Ekonomia i polityka transformacji", którą wydał po angielsku Oxford University Press (ale jest także polskie wydanie, jest tłumaczenie rosyjskie, chińskie, wkrótce pojawi się japońskie). Książka ta wywarła pewien wpływ na sposób myślenia o skomplikowanym procesie posocjalistycznej transformacji.

Później przez pewien czas pracowałem w MFW i w Banku Światowym, starając się lansować nie tylko swoje wnioski teoretyczne, ale także dzielić się doświadczeniami praktycznymi. Sądzę, że w jakiejś mierze słuchano mnie tam, z moją opinią się liczono nie tylko wtedy, ale i teraz. A to dlatego, że postrzegany jestem nie tylko jako teoretyk, ale i  praktyk, który osiągnął nie mało sterując polską gospodarką w latach 1994-97. A był to nie tylko najlepszy okres w minionym 12-leciu polskiej transformacji, ale to jest w ogóle najlepszy jakikolwiek czteroletni okres w którymkolwiek z 27 krajów posocjalistycznych.

Dobrą politykę gospodarczą można oprzeć tylko o dobrą teorię ekonomiczną. Trzeba więc starać się wpływać na sposób myślenia MFW i BŚ, ponieważ od tego zależy też ich sposób działania, a z kolei od tego sposobu działania (czy nam się podoba, czy nie), bardzo wiele zależy również w naszej części świata, bo my się po prostu włączamy do gospodarki światowej. Dzisiaj pytanie stoi zatem, jak grać we współczesnym świecie, aby nieodwracalną globalizację w jak największym stopniu przechylić na naszą korzyść. A to - , jeśli chodzi o nasze gospodarki narodowe - zależy już od polityki prowadzonej w Wilnie i Warszawie.

 

Przejdźmy teraz bliżej Litwy. Jak Pan ocenia obecny stan rozwoju gospodarczego naszego kraju, analizując przy okazji system finansowy Litwy? Kiedy Litwa wybrnie z obecnej depresji gospodarczej i czy w tym będzie pomocna, między innymi  zmiana orientacji lita z dolara na euro, co - jak już pisaliśmy - zgodnie z decyzją Sejmu ma nastąpić na początku 2002 roku?

 

W długiej perspektywie (20-30 lat) sądzę, że Litwa będzie zbierać owoce swojej wielkiej transformacji i będzie krajem na takim poziomie rozwoju, jakim na przykład dzisiaj jest Portugalia. Oczywiście, tak Litwę, jak i Polskę wciąż będzie dzielić dystans rozwojowy do takich krajów jak Wielka Brytania czy Szwecja. Nie należy jednak popadać w rozpacz. Wydaje się, że dokonaliśmy trafnych historycznych wyborów. I dzisiaj pytanie stoi: co robić, aby wzrost gospodarczy biegł w jak najszybszym tempie, aby zmniejszać dystans dzielący nas od krajów wyżej rozwiniętych? Stąd tak strategię dla Litwy, jak i dla Polski trzeba oprzeć o wyraźny priorytet dla formowania się rodzimego kapitału. Nie można zbudować własnego dobrobytu bazując w zbyt dużej mierze na dopływie inwestycji zagranicznych.

Obecnie jednak na Litwie występuje wiele zjawisk kryzysowych, są pewne trudności strukturalne, bardzo wysokie jest bezrobocie, są pewne dziedziny przemysłu, które nie mogą sobie poradzić z nasilającą się konkurencją międzynarodową. Ale sądzę, że Litwa ma już za sobą najtrudniejszy okres i bardzo wyraźnie wzmocniła instytucjonalne fundamenty gospodarki rynkowej. Należy się w przyszłości uniezależnić od pewnych szoków zewnętrznych, jak na przykład skutków kryzysu rosyjskiego wywołanego załamaniem sztucznie podtrzymywanego kursu rubla latem 1998 roku. Sądzę, że litewska gospodarka już poradziła sobie z następstwami tamtego szoku, dostosowała się do nowych warunków i obecnie wchodzi w fazę wzrostową.

Co do systemu finansowego. Litwa ma cechę specyficzną w postaci systemu walutowego tzw. Currency Board, a więc stałego związania kursu pieniądza narodowego, lita z dolarem. Kurs ten się nie zmienia, co już przyniosło pozytywne rezultaty sprowadzając inflację do wielkości śladowych. Natomiast realna aprecjacja lita utrudnia funkcjonowanie niektórym przedsiębiorstwom ze względu na to, że nie są one w stanie osiągnąć niezbędnego progu opłacalności produkcji eksportowej przy takim kursie. Logicznie jest to, że przy litewskiej strukturze handlu zagranicznego i położeniu geopolitycznym Litwy lit powinien być związany z euro. I dobrze, że wkrótce już tak właśnie będzie.

 

Czy Pana zdaniem występuje związek pomiędzy systemem Currency Board a wysokością stóp procentowych, które na Litwie (w walucie narodowej) sięgają aż 12-14 procent,  podczas gdy inflacja jest jedynie 1-noprocentowa?

 

Oczywiście, jest związek pomiędzy oprocentowaniem a systemem kursów walutowych i w tym konkretnym przypadku Currency Board. Utrzymanie pewnych niezbędnych proporcji i rezerw walutowych na odpowiednim poziomie - a są one podstawą emisji pieniądza w ramach systemu Currency Board - wymaga też odpowiedniego strumienia dopływu kapitału zagranicznego, który jest przyciągany między innymi wskutek dyferencjacji, czyli korzystnego z jego punktu widzenia zróżnicowania stóp procentowych. Z tego punktu widzenia - zważywszy zwłaszcza, że w ostatnich latach bilans płatniczy Litwy był głęboko ujemny, nawet na większą skalę niż w Polsce - zapobieżenie załamaniu się tego systemu walutowego, co z pewnością bardzo pogorszyłoby sytuację gospodarczą Litwy, wymagało przejściowo stosowania bardzo wysokich stóp procentowych.

Natomiast w obecnej sytuacji ich obniżanie powinno być skorygowane z ekspansją eksportową gospodarki litewskiej i zwiększonym dochodem ze sprzedaży części produkcji, dóbr i usług świadczonych przez Litwę za granicą. Jeśli tylko uda się jeszcze bardziej zdynamizować eksport i od tej strony poprawić stan rezerw walutowych oraz zewnętrzną pozycję gospodarki, to nie będzie konieczności podtrzymywania w miarę stabilnej sytuacji finansowej poprzez uatrakcyjnianie lokowania na Litwie kapitału zagranicznego przez tak wyśrubowane stopy procentowe. Realnie one są bardzo wysokie, co utrudnia ekspansywność, rozwój przedsiębiorczości, a przecież na tym trzeba budować swoją strategię wzrostu gospodarczego.

 

Wracając jeszcze raz do tego dystansu, który dzieli Litwę od krajów wysoko rozwiniętych. Czy Pana zdaniem aspiracje Litwy do wstąpienia do NATO (między innymi podbudowane niedawną wizytą prezydenta Kazachstanu, który wspaniałomyślnie oświadczył, że uznaje suwerenne prawo Litwy do integracji z Paktem Północnoatlantyckim) nie wydłużą tej drogi do dobrobytu z powodów jak najbardziej prozaicznych, czyli dużych obciążeń wydatków budżetowych?

 

W moim głębokim przekonaniu, miejsce Litwy jest na pewno w Unii Europejskiej. Społeczeństwo i gospodarka litewska na tym zdecydowanie więcej zyskają, choć przejściowo z tego powodu będą musiały także ponieść pewne nakłady i koszty. Natomiast co do NATO, to - choć nie jestem politykiem, a ekonomistą - jestem przekonany, że Litwa, będąc członkiem Unii Europejskiej i żyjąc po dobrze po sąsiedzku ze wszystkimi - z jednej strony z Polską, która jest członkiem NATO, a z drugiej z Rosją, która prawdopodobnie członkiem NATO nigdy nie będzie (bo i po co?) - wcale nie straci z tego powodu, iż nie będzie członkiem Paktu. Jestem wielkim przyjacielem Litwy i uważam, że do Unii Europejskiej -  absolutnie tak, bo to jest korzystne, natomiast do NATO - niekoniecznie, a być może wręcz nie. Pełna integracja z UE, bez wchodzenia do NATO to model, który sprawdził się na przykład w Austrii i Finlandii i sprawdzić powinien się również na Litwie oraz w innych poradzieckich krajach nadbałtyckich.

Przed nami alternatywa: czy więcej wydawać z kasy publicznej na poprawę infrastruktury gospodarczej, oświatę i opiekę społeczną, czy też przeznaczać pieniądze na przezbrajanie armii, co jest w dużym stopniu marnotrawstwem grosza publicznego. To jest pytanie, na który sami muszą sobie odpowiedzieć politycy litewscy i ich wyborcy.

 

 

Rozmawiał: Aleksander Borowik