Wystąpienie Wiceprezesa Rady Ministrów, Ministra Finansów profesora Grzegorza W. Kołodko pt."Polska przed rozszerzeniem Unii Europejskiej"
3 kwietnia 2003, Zamek Królewski

 

       

 

To dla mnie prawdziwy zaszczyt mieć sposobność spotkać się tutaj z Państwem i podzielić kilkoma refleksjami, przemyśleniami, które biorą się ze skrzyżowania obserwacji człowieka nauki i człowieka polityki, jako że po raz drugi w krótkim, jak dotychczas (ale generalnie, mam nadzieję, długim życiu), zdarza mi się być wicepremierem ds. gospodarczych i ministrem finansów Polski w okresie niezwykle ciekawych, bardzo dynamicznych przemian.

Niedawno (choć może i dosyć dawno), w pałacu, który znajduje się raptem kilkaset metrów stąd, a gdzie obecnie urzęduje Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, 14 lat temu - dokładnie w sobotę 5 kwietnia będzie rocznica - zakończyliśmy historyczne obrady Okrągłego Stołu, co było naszym polskim sposobem na zorganizowanie, ukierunkowanie, zdynamizowanie transformacji ustrojowej: od w pewnym stopniu już wtedy zreformowanej pod kątem rynkowym gospodarki centralnie planowanej lub socjalistycznej, opartej o dominację własności państwowej, do wolnorynkowej, otwartej gospodarki opartej o dominację własności prywatnej, ale także demokrację instytucjonalną i społeczeństwo obywatelskie. I wtedy potrafiliśmy sobie wyobrazić bardzo wiele.

Pewne rzeczy wyobrażaliśmy sobie, że będą łatwiejsze i będą działy się w krótszych cyklach, wielu trudności nie potrafiliśmy sobie wyobrazić. Z pewnością tak myślano wtedy w Polsce, w większości krajów naszej części świata - Europy Środkowo-Wschodniej - i w Związku Radzieckim. Nikt nie doceniał instytucjonalnego aspektu budowy gospodarki rynkowej, opierając w zbyt dużym stopniu całą transformację na pewnej koncepcji teoretycznej i politycznej znanej jako Waszyngtoński Konsensus, która akcentowała potrzebę daleko posuniętej i szybkiej liberalizacji cen, handlu, dostępu do prowadzenia interesów, konieczność szybkiej i daleko posuniętej prywatyzacji a także konieczność bardzo twardej, rygorystycznej polityki finansowej, tak monetarnej, jak i budżetowej. Natomiast w związku z tym, że koncepcja Konsensusu Waszyngtońskiego powstała nie tu, tylko jak sama nazwa mówi, w Waszyngtonie i tak na dobrą sprawę konsensusu tam też w tych sprawach nie było i nadal go nie ma. Miałem okazję współpracować, kilka lat temu, z prof. Josephem Stiglitzem, wtedy wiceszefem Banku Światowego, nad czymś, co nazwaliśmy Postwaszyngtońskim Konsensusem, ponieważ ta koncepcja była dopasowana bardziej do realiów innej części świata, mianowicie krajów Ameryki Łacińskiej, znajdujących się wówczas w głębokim kryzysie strukturalnym i nie będących w stanie obsługiwać swego długu zagranicznego.

Jasne jest, że dług można obsługiwać tylko wtedy, kiedy gospodarka ma solidne fundamenty; wolność do wyboru swojego wzrostu i wytwarzania pewnej nadwyżki, którą można przekazywać na koszt obsługi tegoż długu. Wobec tego, w Konsensusie Waszyngtońskim bezsprzecznie zależało im na przejściu od fazy destabilizacji monetarnej, finansowej i rachitycznego wzrostu bądź wręcz spadku poziomu aktywności gospodarczej - do zrównoważonego, długofalowego wzrostu. Nawet w Ameryce Łacińskiej nie do końca i nie wszystkim to się udało, choć mamy tam kraje relatywnego sukcesu i wyraźnych niepowodzeń. Mamy istniejących obok siebie sąsiadów takich jak Chile, gdzie się wiedzie lepiej i takie jak Argentyna, gdzie mamy wyjątkowo rozległy kryzys. Następstwa zmian jeszcze długo będą tam odczuwane, nie tylko w gospodarce, ale i w społeczeństwie, nie tylko w regionie, ale również na świecie. Mamy takie kraje w Ameryce Środkowej leżące obok siebie, jak Kostarykę, która jest krajem sukcesu gospodarczego i Honduras - gdzie takiego sukcesu dopatrzyć się nie można mimo takiego samego położenia geopolitycznego, podobnych warunków naturalnych i zbliżonej spuścizny. I podobnie można byłoby mówić o naszej, najbliższej nam sprawie. O Europie Środkowo-Wschodniej (Mitteleuropa), w sercu którego leży nasz piękny kraj.

Cieszę się, że Państwo możecie tutaj gościć. Ze zdumieniem dowiedziałem się (bo myślałem, że już nie ma na świecie, a przynajmniej w Europie, kogoś kto jeszcze nie był w Warszawie), że niektórzy z Państwa jesteście tutaj po raz pierwszy. Tym bardziej serdecznie witamy i mam nadzieję, że nie jest to wizyta ostania. Również i na naszym kontynencie, w naszej jego części, mamy w ciągu tych minionych ostatnich lat wyraźne przypadki relatywnego sukcesu i wiele wielkich niepowodzeń.

Musimy znowu zacząć od sąsiadujących ze sobą dwóch największych wyłaniających się rynków. Sąsiadów w demokracji (z tymi demokracjami też różnie bywa w tej części Europy) - a mianowicie Polski i Ukrainy. O ile w roku 1989 czy 1988 - 15 lat temu - przed wejściem na drogę reform do transformacji pokomunistycznej, produkt krajowy Ukrainy - globalnie w stosunku do polskiego - był ponad dwukrotnie większy niż obecnie, obecnie Polski PKB jest ponad dwukrotnie większy niż ukraiński. My bowiem cieszymy się obecnie (albo martwimy się, że to tylko tyle), poziomem produkcji wynoszącym ok. 130% takiego PKB tego co było w roku 1989. Najczęściej uważamy to za punkt odniesienia w analizach porównawczych i międzynarodowych, choć raz jeszcze podkreślę, że wiele procesów, które potem stały się już pełnokrwistą transformacją do instytucjonalnie dojrzałej gospodarki rynkowej zaczęło się wcześniej, przed rokiem 1989, ale na pewno rok 1989 - ze względu na polski Okrągły Stół, ze względu na rewolucję, aksamitną w Czechosłowacji, ze względu na obalenie muru berlińskiego, ze względu na mniej pokojowe przejścia w Rumunii - będzie tym rokiem zapisanym w historii. I od tego czasu zmieniła się sytuacja geopolityczna wskutek procesów transformacji zachodzących w naszej części świata, do obecnej gospodarki rynkowej, do demokracji politycznej, do społeczeństwa obywatelskiego.

Różne kraje są w różnym stopniu zaawansowane na tej ścieżce. Polska z pewnością należy do czołówki, choć dzisiaj ta czołówka się wyraźnie poszerzyła, w związku z pogłębianiem i poszerzaniem się integracji europejskiej. Są kraje w naszej części świata, z tych 30 państw posocjalistycznych, pozostające na boku, idące innym rytmem i według innej logiki, np. Chiny, państwa indochińskie. Z tej trzydziestki państw posocjalistycznych piętnaście to są państwa europejskie, gdzie Polska ma produkcję PKB na poziomie 130% poziomu roku 1989, ale np. w Gruzji, albo Mołdowie, czy na wspomnianej Ukrainie, ten poziom cały czas będzie ok. 50% wielkości, którą cieszono się (albo martwiono) lat temu 14.

To dowodzi, że z samego procesu transformacji i próby liberalizacji oraz otwarcia się na szerszą integrację z rynkiem europejskim, światowym - jeszcze wcale nie wynika, że on się rozwija szybciej albo wolniej. Są inne przyczyny, które powodują to, że się rozwijamy szybciej albo wolniej, albo że się wcale nie rozwijamy. Co się zdarzyło w niektórych krajach (zresztą poradzieckich) dlatego, że ile by nie było otwarcia i integracji, poprzedzonej liberalizacją, zawsze jest miejsce na narodową politykę rozwoju społeczno-regionalnego, na narodowe, albo regionalne, strategie ekspansji gospodarczej, podobnie jak zawsze (o czym Państwo wiedzą lepiej niż ja), ile by nie było instytucjonalnego obudowania rynku, jak znakomita polityka makroekonomiczna (najczęściej ona nie jest taka, tylko zostawia wiele do życzenia), zarówno przemysłowa, jak i handlowa, zarówno fiskalna jak i monetarna - to jednak sukces w biznesie zależy od managmentu, od zarządzania, od zdolności marketingowych, i - wierzcie mi, że podobnie jest jak w firmie - tylko ta firma nazywa się gospodarka narodowa.

I cały czas niezwykle dużo zależy od tego jak funkcjonuje gospodarka rynkowa, choć daleko jeszcze jej do instytucjonalnej dojrzałości, jaką cieszą się stare kraje OECD, do których Polska dołączyła 11 lipca 1996 r. Osobiście miałem zaszczyt podpisywać akt przystąpienia Polski do OECD, pełniąc funkcję wicepremiera Ministra Finansów w tamtych latach (1994-1997) kiedy to Polska gospodarka rozwijała się najszybciej.

Wobec tego instytucjonalnie mamy jeszcze wiele do zrobienia, ale też bardzo wiele osiągnęliśmy. W poszczególnych krajach, Polski nie wyłączając, minione 14 lat transformacji, i z pewnością następne 14 i 40 lat przemian, wzrostu, funkcjonowania sfery realnej- to nie jest okres jednolity.

I o ile w przyszłości tych cech specyficznych, tego differentia specifica poszczególnych krajów suwerennych - a to państw nadbałtyckich, a to grupy wyszechradzkiej, państw bałkańskich, państw środkowej Azji - będzie coraz mniej, a coraz więcej będziemy podlegali globalnemu rytmowi wynikającemu z synchronizacji globalnego cyklu koniunkturalnego, to jednak w przeszłości i obecnie, ta specyfika jeszcze cały czas jest wyraźna. Dzisiaj mamy kraje, które rozwijają się w naszej części świata bardzo szybko i bardzo wolno, choć wreszcie, po tych kilkunastu latach, cały region rośnie. We wszystkich z tych państw rośnie produkcja, także eksport, import, obroty handlowe, co dowodzi coraz szybszego włączania się do międzynarodowego podziału pracy, nie tylko zresztą w kontekście europejskim i regionalnym, ale również w kontekście światowym.

W polskiej historii (na ten temat spieramy się) jest to naturalne, gdyż są nie tylko różne koncepcje teoretyczne, ale są także różne opcje polityczne. Wszyscy, którzy mieli coś wspólnego z tym co się udało i co się nie udało są wokół. Wobec tego czasami dyskusje podlegają także pewnemu wartościowaniu emocjonalnemu, politycznemu i ideologicznemu, ale na gruncie takiego chłodnego racjonalizmu wyraźnie można wyodrębnić pewne epizody. W krótkim, kilkunastoletnim okresie polskiej transformacji i po początkowym etapie, nazywanym "szokową terapią" (przeze mnie, nie bez powodu - jak sądzę - raczej "szokiem bez terapii"), było zbyt wiele niepotrzebnych szoków w postaci przestrzelenia stóp procentowych, przestrzelenia dewaluacji, zbyt szybkiej liberalizacji handlu, z której się potem w następnym roku trzeba było wycofywać, zbyt daleko posuniętej restrykcyjności w zakresie ograniczania płac po przystosowaniu instrumentów fiskalnych opartych właśnie na przyroście tych płac, co spowodowało zbyt głęboką w stosunku do nieuchronnej skądinąd recesji transformacyjnej, a w ślad za tym wzrastanie bezrobocia.

Potem mieliśmy okres największego boomu, jaki był w ogóle do tej pory w którymkolwiek z krajów posocjalistycznej transformacji z Europy Środkowo-Wschodniej i Azji (znowu z wyłączeniem Chin i Wietnamu, które idą inną drogą, ale też znajdują się już w zasadzie po socjalistycznej transformacji od strony ekonomicznej). Od strony marketingu politycznego daleko idą nasze osiągnięcia, jak mówiliśmy osiągnięcia krajów wzorowych transformacji od strony politycznej, takich m.in. jak Polska - gdzie demokracja się sprawdza, co nie oznacza, że problemów nie mamy.

Bynajmniej, problemy są, ale są i takie kraje z demokracją tak słabo zaawansowaną, jak np. państwo, w którym kilka godzin temu wylądował nasz Premier Pan Leszek Miller, składając właśnie wizytę w Kazachstanie.

Natomiast łatwo zauważyć, że Polska czy Węgry były zdecydowanie bliżej gospodarki rynkowej w roku 1989, niż np. Turkmenistan jest w roku 2003. I stąd powodzenia z zakresu sektora prywatnego i liberalizacji handlowej i wymienialności pieniądza i możliwości ekspansji prywatnej przedsiębiorczości zaczynając od podstaw i dopływu inwestycji zagranicznych.

Ale wtedy nikt nie mówił o nas jako o kraju rozwijającej się posocjalistycznej transformacji, dlatego że nie było wtedy tego efektu globalnego, czyli regionalnego. Ta transformacja opanowała również obszar od Łaby aż do Pacyfiku, gdzie żyje i pracuje (nie zawsze żyje lepiej, bo biedy nie brakuje i sporo jej przybyło ze względu na głębokie rozwarstwienie społeczne, które towarzyszy transformacji) - w sumie ok. 400 mln ludzi. A jeśli jeszcze do tego doliczyć Chiny i Indochiny, to już będzie prawie miliard osiemset mln ludzi. Więc w rzeczywistości mówimy o wydarzeniach nie tylko historycznych, ale mających daleko posunięte implikacje w układzie globalnym. Weszliśmy wobec tego w latach 1994-97 w okres, który znany jest jako "Strategia dla Polski", gdyż tak nazywał się program, który wtedy realizowaliśmy z kolejnym Rządem, tylko z tej samej formacji.

Wówczas PKB w Polsce zwiększył się w sumie o 28%. I to była najszybsza faza rozwoju, nie tylko w Polsce w minionym czternastoleciu, ale w ogóle w którymkolwiek z krajów tej części poradzieckich i Europy Środkowo-Wschodniej transformacji posocjalistycznej. Brało się to zasadniczo ze zdecydowanie większej roli, jaką przypisywaliśmy stopniowej, sukcesywnej budowie instytucji, bez której gospodarka rynkowa nie jest w stanie funkcjonować (jak sądzą polegającej na dobrej koordynacji polityki przemysłowej i handlowej, nie odżegnując się od tej polityki ze względów doktrynalnych), co czyniono przedtem i potem, a także kontynuacji tych wszystkich światłych reform, które zostały zapoczątkowane wcześniej i przyspieszone po roku 1989, które zaczęły przynosić swoje efekty w polityce gospodarczej, i które dominują, oprócz fundamentalnych zwrotów rewolucyjnych, elementy ciągłości przy pewnej zmienności.

Również w następnym okresie dominowała ciągłość, choć zmieniona. Parametry polityki makroekonomicznej, priorytety, instrumentacje, zupełnie - moim zdaniem - niepotrzebnie przechładzając koniunkturę - znowu przestrzeliwując tą politykę restrykcyjnego ograniczania popytu wewnętrznego; wpierw metodami głównie fiskalnymi, a w mniejszym stopniu monetarnymi, potem głównie monetarnymi a w mniejszym stopniu fiskalnymi - wytłumiając tak daleko popyt wewnętrzny, przy nakładaniu się z wygaszaniem popytu zewnętrznego wskutek spadku koniunktury u naszych partnerów.

U innych ta koniunktura znakomicie się poprawiała, ale nie potrafiono tego wykorzystać, dlatego, że z faktu fazy wzrostu przeszły dwa wielkie wyłaniające się rynki wschodnie - nasi sąsiedzi, gdzie w sumie mamy aż dwieście milionów konsumentów, których też można zaopatrywać w nasze produkty, mianowicie Rosję i Ukrainę, tempo produkcji spadło z 7,5% PKB na 1 mieszkańca licząc realnie (którym cieszyliśmy się w drugim kwartale roku 1997 - 6 lat temu) - do 0,2% wzrostu w czwartym kwartale roku 2001 r.. Absolutnie było to do uniknięcia - tu dodaję jeszcze raz - że dynamika gospodarcza w zasadniczym stopniu zależy od jakości polityki gospodarczej. A dobrą politykę gospodarczą można prowadzić tylko wtedy, kiedy jest ona oparta o dobrą i słuszną teorię ekonomiczną i co do tego nie mam wątpliwości. Po 1998 roku należało pobudzać i podtrzymywać wysoką koniunkturę, także poprzez odpowiedni wpływ na popyt podmiotów gospodarczych zarówno gospodarstw domowych i przedsiębiorców, jak i Rządu.

Obecnie znajdujemy się w czwartej fazie, związanej z wkraczaniem do realizacji Programu Naprawy Finansów Rzeczypospolitej, zaawansowanej konwergencji, integrowania się z Unią Europejską.

Pewne pozytywne efekty tego wyraźnie odczuwamy, ale także - to trzeba wyraźnie podkreślić gwoli sprawiedliwości i obiektywizmu - pojawiają się pozytywne efekty wszystkich wcześniejszych, słusznie przeprowadzonych już przemian. Najczęściej w naszych dyskusjach i krytyce skupiamy się na nielicznych błędach, a mniej - na słusznych posunięciach. W całej polskiej transformacji, przez wszystkie te epizody, dominowały słuszne posunięcia. Ale czasami kilka niesłusznych kroków (tak jak w prowadzeniu pojazdu), może spowodować bardzo opłakane skutki, łącznie z katastrofami czy kryzysami.

W Polsce tak nie było. Mieliśmy wyraźne wzloty i upadki, jeśli chodzi przynajmniej o dynamikę gospodarczą, natomiast nie mieliśmy żadnego rozległego kryzysu, ani finansowego, ani walutowego. W Polsce, w odróżnieniu od niektórych innych krajów posocjalistycznej transformacji, nie było okresu ponownego spadku produkcji po wejściu w fazę wzrostu po roku 1992. A to się zdarzyło w sumie w ok. 10 krajach, gdzie po fazie transformacyjnej recesji pojawił się wzrost, potem znowu pojawił się spadek produkcji, a potem znowu pojawił się wzrost. Nie ulega wątpliwości, że w przeszłości nie było bardziej klasycznego, w stosunku do koniunkturalnego, zresztą zsynchronizowanego coraz bardziej z cyklem gospodarki światowej, takiego okresu przyspieszenia i zwolnienia.

Obecnie trwa przyspieszenie wskutek przede wszystkim poprawy efektywności alokacyjnej, poprawy zarządzania na szczeblu mikroekonomicznym, coraz większej i wyraźniejszej dominacji sektora prywatnego, restrukturyzacji pewnych sektorów, które nie są dostateczne konkurencyjne, a które z różnych względów - najczęściej ekonomicznych, a niekiedy pozaekonomicznych - pozostają w rękach państwa i oczekują na swoją kolej jeśli chodzi o prywatyzację. Zaczynamy prywatyzować także w Polsce to, co kiedyś prywatyzacji w ogóle nie miało podlegać, jako tzw. strategiczne sektory o szczególnej wadze dla gospodarki narodowej, np. pewne segmenty przemysłu zbrojeniowego, oczywiście telekomunikacja (nie będę mówił o bankowości, bo tu już coraz mniej, prawie nic nie zostało do sprywatyzowania, oprócz kilku jeszcze instytucji standardowych firm), ubezpieczenia, kolej, a więc elementy infrastruktury, które kiedyś według niektórych poglądów wydawało się nie podlegały prywatyzacji. Wobec tego jest jeszcze sporo aktywów w Polsce, które oczekują na swoich inwestorów; zarówno krajowych - wewnętrznych, jak i globalnych. Sądzę, że także to może być przedmiotem zainteresowania części międzynarodowej społeczności finansowej, biznesowej, inwestycyjnej.

Osiągniemy w tym roku wzrost gospodarczy bliski 3,5 proc. Jest to niezwykle trudne, gdyż wciąż nie sprzyja temu dostatecznie polityka monetarna niezależnego Banku Centralnego. Mamy najwyższe w Europie realne stopy procentowe, co znakomicie ogranicza przyrost popytu inwestycyjnego. Ekspansja inwestycyjna znowu daje się odczuć także wskutek nieortodoksyjnej polityki, bo oddłużenia bardzo wielu przedsiębiorstw, które znajdowały się w trudnej sytuacji, zdaje się przesuwać z tego rachitycznego wzrostu ciągnionego, nasyconego przez import (po angielsku jest tutaj gra słów "from import fed to to export led growth) - do stymulowanego, ciągnionego przez eksport.

W eksporcie naszym głównym partnerem jest Unia Europejska - stanowi ona 70 proc. Całego eksportu. Kraje OECD to ponad 80 proc. Po akcesji do UE, 90 proc. polskiego rynku zagranicznego to będzie Unia Europejska, zarówno po stronie eksportu, jak i po stronie importu. A więc jesteśmy bardzo silnie regionalnie zorganizowanym krajem. Eksport rośnie ponad dwukrotnie szybciej niż produkcja przemysłowa, która - w miernikach licząc - przekracza 4 proc. - tak było w pierwszym kwartale. W drugim - będzie jeszcze lepiej. Dzięki temu wreszcie wchodzimy - i jest to jedno z największych wyzwań, jakie stoi przed polską gospodarką - w fazę spadku bezrobocia.

Bezrobocie narastało od zera. Praktycznie mówi się to samo o ewentualnym ukrytym bezrobociu, albo wręcz powiedzmy - ukrytym bezrobociu w warunkach gospodarki socjalistycznej, centralnie planowanej, ale w istocie mieliśmy do czynienia z niedoborami bezrobocia, podobnie jak występowały niedobory innych czynników produkcji: kapitału, wszystkiego był niedostatek z wyjątkiem pieniędzy, których podobno było zbyt dużo. Wtedy mieliśmy nieustanny mechanizm inflacji popytowej, który skądinąd była tłumiony.

Potem przeszliśmy do otwartego bezrobocia, wprowadzając gospodarkę rynkową, które eksplodowało z zera. Jesteśmy wobec tego kulturowo cywilizacyjnym pomostem. W Polsce bezrobocie, jakiekolwiek by ono nie było, nie jest porównywalne z takim wskaźnikiem ani w Niemczech, ani w Austrii, ani w Argentynie czy w Meksyku. Dlatego, że jeśli ktoś w Polsce zostaje bezrobotnym to jest to rzecz zupełnie obca, nowa. My dopiero tworzymy elementy osłony socjalnej, elementy funkcjonowania rynku, współpracy z instytucjami, które mają wzmacniać i uelastyczniać ten rynek. Sporo tutaj jeszcze pozostaje do zrobienia. Bezrobocie wzrosło do katastrofalnego poziomu 16,9 proc., szczytowało w lipcu 1994 r., potem, w wyniku skutecznej realizacji zamysłu programowego Strategii dla Polski - bardzo szybkiego wzrostu PKB we wspomnianym czasie o ok. 28 proc. - spadło w końcu1997 roku do ok. 10 proc.

Gdyby wtedy, jak kończyłem swoją pracę w Rządzie, na przedwiośniu 1997 r. kiedy pierwszy raz, wracając do pracy naukowej, ktoś by mi powiedział, że po kilku latach do tego Rządu wrócę, kiedy bezrobocie będzie zbliżało się do 19% - to bym sobie tego nie wyobraził, albo musiałbym przyjąć, że Al Qaida skutecznie zablokuje Polskę. A nie zablokowała.

To także pokazuje, jak czasami zaskakująco toczą się losy gospodarki, gdyż doszliśmy do bezrobocia 18,8 proc., które jest większe niż na dnie wielkiego kryzysu i depresji lat 1929-1932. To jest olbrzymi koszt, który płacimy, nie tyle za transformację, bo transformacja w sposób nieuchronny musi spowodować bezrobocie, jako że jest to niezbywalna cecha gospodarki rynkowej, ale w wyniku pewnych dostosowań mikroekonomicznych musimy nieuchronnie przejść przez bezrobocie wyższe niż w krajach dobrze funkcjonującej i silnej instytucjonalnie, nowoczesnej strukturalnie gospodarce rynkowej. W większości krajów, praktycznie we wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej mamy dużo niższe bezrobocie niż w Polsce, dlatego, iż tam nie popełniono takich błędów jak po 1998 roku w Polsce, kiedy doprowadzono do spadku tempa wzrostu produkcji z 7,5 proc. do 0,5 proc.. Wobec tego teraz, dzięki przyspieszeniu i przekraczaniu w tym kwartale dynamiki PKB 3 proc., bezrobocie zaczyna spadać.

I teraz spójrzmy na to wszystko w kontekście europejskim, gdyż transformacja posocjalistyczna najprawdopodobniej i tak miałaby miejsce na naszej ziemi, nawet gdyby nie było procesu integracji europejskiej, ale te dwa procesy są bardzo silnie ze sobą związane. Powiem nawet szerzej, także w Estonii czy na Węgrzech, w Słowenii czy Bułgarii uważamy, że ten proces, choć - w Polsce w szczególności (my to zaczęliśmy, my nadaliśmy tempo, kierunek, my wytyczyliśmy horyzonty, uważamy, że to ma swoją wewnętrzną dynamikę i logikę) - że to jest proces endogeniczny, wynikający ze zmęczenia poprzednim systemem, z odrzucenia go; wpierw przez społeczeństwo a następnie poprzez wówczas rządzącą klasę polityczną, która i tak zrozumiała, że nie jest w stanie uratować poprzedniego systemu przy dalszej próbie, jego takiego czy innego, reformowania i zdecydowała się przekazać władzę ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Potem w nasze ślady poszły inne narody regionu. Wówczas mieliśmy pewne oczekiwania co do tego, jak ten system będzie się zmieniał, z pewnością były one nadmierne, z pewnością politycy wprowadzali społeczeństwo celowo w błąd , gdyż nie znam takiego polityka, który odważył by się wyjść i powiedzieć: słuchajcie, wchodzimy w okres transformacji, za 10 lat produkcja będzie o 50 proc. mniejsza - bo to jest lepsze. Przypuszczam, że nikt by się na taką transformację nie zgodził. Dlatego mówili, że po roku trudności, za rok albo dwa, będzie już lepiej. Dzisiaj, tak samo, błąd ten popełnia przytłaczająca większość polityków twierdząc, że za rok albo dwa, po wejściu do Unii Europejskiej, sytuacja zacznie się zasadniczo zmieniać na lepsze. Wcale nie koniecznie, ale o tym za chwilę.

Otóż ta logika procesu posocjalistycznej transformacji ma swój wymiar wewnętrzny. Nastąpiło zmęczenie poprzednim systemem. Stawał się on coraz mniej konkurencyjny, nie był w stanie dostosować się do wyzwań wynikających z czwartej fali wielkiej rewolucji naukowo-technicznej, z pojawienia się w gospodarce ery internetu i komputera. Popełniono wiele innych błędów. Gospodarka umykała, wytracała swój impet, ludzie byli niezadowoleni jako konsumenci, producenci, obywatele, wobec czego doszło do wiadomych zmian.

Ale spójrzmy na to szerzej: coś się dzieje, kiedy wiele rzeczy dzieje się w tym samym czasie. To jest niby stwierdzenie trywialne, ale to jest bardzo fundamentalna teza. Dam przykład: Columbia wylatuje w powietrze dlatego, że w jednym ułamku sekundy stało się wiele rzeczy na raz. Z tego samego powodu zatonął "Kursk", albo doszło na lotnisku w Paryżu do katastrofy Concorda. Ale jeśli patrzymy nie na ułamki sekund, tylko na ułamki w historii ludzkości, to też zadajemy pytanie: dlaczego transformacja zaczęła się tu, w tym mieście? A dlaczego właśnie w roku 1989 (tak jak to historia najprawdopodobniej oceni)? Dlaczego nie pokolenie wcześniej lub pokolenie później? Nie mogła zacząć się pokolenie wcześniej - po zaburzeniach politycznych pamiętnego roku 1968, co niektórzy pamiętają (jako studenci biegaliśmy wtedy po ulicach w różnych miastach, niektórzy w Paryżu, inni w Warszawie, a ja w Gdańsku). Otóż wtedy było pewne, że system upadł - a nie upadł, albo nie został obalony. A dlaczego nie 20 lat później? Czy nie mógłby tamten system jeszcze trwać? No np. w pewnym stopniu w Chinach społeczno-politycznie on jeszcze trwa. A więc był sposób takich rozdań politycznych i zdyscyplinowania wszystkiego od strony niedemokratycznej instytucji, żeby to potrwało dłużej. Ja się obawiam, że "rzeczy znowu dzieją się wtedy, kiedy się dzieją, bo się dzieje wiele rzeczy na raz", to co się działo obok wewnętrznej logiki, to jest globalizacja.

Wtedy nie mówiliśmy tak dużo o globalizacji, jak mówimy teraz, ale coraz wyraźniej czuliśmy już nacisk kapitału zewnętrznego, który brał się z tego, że ze względu na logikę innych kryzysów - on był automatyczny, ale potem się zbiegł z wewnętrznym.

Powstały olbrzymie nadwyżki finansowe w krajach wysoko rozwiniętego kapitalizmu. Tam jest więcej oszczędności, niż tamte gospodarki były w stanie zainwestować u siebie i dlatego szukają miejsca gdzie indziej. Nie dało się odkryć Ameryki, bo była już odkryta, nie dało się przenieść aktywności gospodarczej w przestrzeń międzyplanetarną, bo jeszcze do tego nie dorośliśmy technologicznie.

Okazuje się, że można jeszcze odkryć nową Amerykę i ta Ameryka nazywała się Emerging Markets. Wyłaniające się rynki i te rynki były bardzo blisko. Niektóre były w Ameryce Łacińskiej, niektóre w Europie Środkowej i Wschodniej, w Chinach i Indiach, gdzie był obszar dosyć wysokiej jakości kapitału ludzkiego przy tym poziomie rozwoju, o poziomie wyższym nawet niż przy prawdopodobnym poziomie PKB na mieszkańca w krajach Ameryki Południowej. Obszar Europy Środkowej i Wschodniej to również obszar o olbrzymich zasobach naturalnych, o dużym potencjale 400 mln konsumentów, którym można ileż to różnych produktów i gadżetów sprzedać i usług dostarczyć, i który z drugiej strony chce kapitału, bo jest to jedyny sposób, żeby pozyskiwać technologie, których nie byliśmy w stanie w odpowiedniej ilości i jakości sami dostarczyć. Wobec tego popyt na te technologie i na kapitał spotyka się z podażą tego kapitału i technologii, tylko że systemy są niekompatybilne.

Jak długo można było kupować w Polsce licencje na małego Fiata? Jak długo można było pożyczać rządom, kiedy się okazywało, że te rządy czy to w byłej Jugosławii, czy w Polsce, czy na Węgrzech - stawały się coraz mniej wypłacalne i musiały zacząć korelować swój dług, aż w końcu doszło do kryzysu zadłużenia. Wobec tego, jak długo można było ryzykować robienie interesów z państwami pod przewodnictwem aparatu politycznego i biurokracji? Wobec tego trzeba było coś wprowadzić - co? Własność prywatną. Trzeba było wprowadzić instytucje rynkowe, wymienialność pieniądza. Był potężny nacisk, żeby przejść do mechanizmów rynkowych, otwierając się, a można to było zrobić tylko transformując gospodarkę.

I to ciśnienie wynikające z globalizacji, także z pewnych zmian kulturowych, odzwierciedlają w przepływie idei i ideologii - powodowało ciśnienie zewnętrzne na dynamikę wewnętrzną. Jednak pokrycie się tych dwóch procesów spowodowało to, że weszliśmy w tak niebywale dynamiczny proces transformacji, przekształceń, ... no i teraz właśnie jest dobre pytanie: transformacji - czego?

Realnego komunizmu nie było, zawsze była utopia komunistyczna, jeśli była w Związku Radzieckim i Europie Środkowo-Wschodniej, to była idea fixe, która się nigdy nie spełniła. Myśmy to nazywali realnym komunizmem albo socjalizmem. Ale zostawmy to na boku - mówię o słowach transition i transformation - po polsku ta semantyka jest jeszcze bardziej złożona.

Otóż my przyjmowaliśmy (niektórzy z nas jeszcze to przyjmują), że transition to jest przejście od stanu znanego do stanu znanego. A więc od tego co znaliśmy jak to było wtedy, do oczywiście lepszej przyszłości. Do sprawnej, wysoko rozwiniętej, konkurencyjnej, gwarantującej wysoki standard życia gospodarki rynkowej. A więc przejdziemy - powiedzmy, jakby wtedy - od gospodarki Węgier do takiej z Austrii, od Polski do Niemiec, od Estonii do Finlandii, od Macedonii do Grecji itd. Każdy swoje miejsce na ziemi widzi inaczej. Z Wietnamu zrobicie drugą Tajlandię, z Albanii - drugie Włochy, bo to raptem tylko po drugiej stronie wody, a to przecież nie jest tak daleko.

Natomiast transformation sugeruje, że to jest transformacja w pewnym sensie otwartych procesów na końcu (open end). Nie wiemy skąd wyjeżdżamy, natomiast też nie za bardzo wiemy dokąd dojedziemy. I z pewnością w większości krajów posocjalistycznych ten punkt dojścia nie jest jeszcze cały czas zdefiniowany.

My go znamy, my szczęśliwcy, którzy integrujemy się z Unią Europejską. Bo nasza przyszłość jest znana, przynajmniej generalnie. Jeśli ktoś chce zobaczyć następne 20 lat w Polsce, to niech się przyjrzy poprzednim 20 latom w Hiszpanii. Jeśli ktoś chce wiedzieć, czym będzie polska gospodarka w następnych latach kilku i kilkunastu, to instytucjonalnie odpowiedź jest znana. Ona wynika z akcesji.

My przyjmujemy instytucjonalizację z Unii Europejskiej, bo jest najbliżej. Gdybyśmy byli tam gdzie jest Meksyk, pewnie byśmy już próbowali zostać 51 stanem USA, przyjmując instytucjonalizację amerykańskiej gospodarki rynkowej, ale ponieważ jesteśmy tu w Europie, to nam wyznacza instytucjonalnie punkt do wyjścia.

Ale to dotyczy raptem na razie 8 państw z krajów posocjalistycznych, niedługo jeszcze 3 następnych- gdyż jak sądzę- dołączą jeszcze Bułgaria, Rumunii i Chorwacja, gdzie ten punkt wyjścia jest bardziej polityczny niż ekonomiczny, z punktu widzenia konwergencji i transformacji. I w tym przypadku, to jest przejście od - tak czy inaczej - zreformowanej (bądź nie) gospodarki socjalistycznej, centralnie planowanej - do otwartej, zliberalizowanej gospodarki rynkowej, opartej o taką instytucjonalizację, jaka jest w Unii Europejskiej. I to dobrze dla nas dlatego, że dzięki tej konwergencji my dostosowujemy procesy przebudowy. Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie konieczność zakończenia negocjacji w Kopenhadze na określony moment, gdyby nie konieczność dokonania pewnych zmian strukturalnych i ekonomicznych funkcjonalnych - to byśmy wielu spraw instytucjonalnych tak daleko nie zaawansowali, bo by się nam tego nie udało zrobić.

Wobec tego ten sam czynnik - deadline, zrobienie rzeczy na czas - był czynnikiem katalizującym od strony spełnienia globalizacji w innym wymiarze, proces konwergencji i transformacji. Z tego też punktu widzenia, gospodarki naszej części świata są przygotowane.

Dlatego, że my będziemy sobie wygrywali pewne okresy przejściowe - derogacje - ale także dlatego, że mamy określoną spuściznę co do poziomu rozwoju, co do mentalności, co do tradycji - jeszcze bardzo wiele mamy do zrobienia, żeby w rzeczywistości zamknąć do końca luki. Dlatego, że na ten proces naszej integracji z Unią Europejską można także spojrzeć przez pryzmat zamykania trzech luk.

Pierwsza luka jest psychologiczno-polityczna, tzn. trzeba było się polubić, zrozumieć i zgodzić się na Wschodzie i Zachodzie Europy; że nam po drodze razem i że się mamy zintegrować.

No, teraz dopiero się okaże, czy tak naprawdę jest, jak będziemy; my wszyscy w Europie Środkowo-Wschodniej, narodowo głosować w referendum; czy jesteśmy za czy - nie i po kolei będziemy te referenda wygrywać. Na pewno w Polsce powiemy "tak"- nie z taką imponującą przewagą, jak w Słowenii, gdzie 90 proc. wypowiedziało się za UE. W Polsce "za" będzie nieco mniej, z różnych względów, głównie poza merytorycznych i z sentymentów, które trzeba wpisać na karb naszych pewnych specyficznych cech.

W demokracjach Zachodniej Europy procedury ratyfikacyjne będą inne (poprzez demokrację pośrednią - parlamenty będą w tej sprawie się wypowiadały), no ale to jest legitymizacja tego, że jest ok., że my się porozumiewamy, że nie ma między nami takich różnic, żebyśmy nie mogli być razem w pewnym ugrupowaniu integrującym nas politycznie, ekonomicznym bytem.

Druga luka, która ulega zamknięciu (ona w zasadzie jest zamknięta), to jest luka instytucjonalna (rynek to przede wszystkim instytucja). To nie jest liberalizacja i prywatyzacja i intensyfikacja, czy Waszyngtoński Konsensus, który nie docenia znaczenia instytucji.

W zasadzie zbudowaliśmy wszystkie instytucje. Wchodząc do Unii Europejskiej można przyjąć, że ten proces będzie jakościowo zakończony, co nie oznacza, że w ogóle został zakończony: on będzie trwał całe życie.

Jest trzecia luka do zamknięcia - i to jest największy problem. Mianowicie wyrównać różnice w poziomie rozwoju. I tę lukę można zamknąć tylko poprzez pokoleniowy wysiłek prowadzenia mądrej, dobrej polityki gospodarczej, dobrego zarządzania na szczeblu mikroekonomicznym, światłych polityk rozwoju regionalnego - żeby zrobić ten pościg, dokonać tego "catching up".

I my to robimy, choć o latach 90. - z tego punktu widzenia - trzeba zapomnieć. One nie były latami odpowiednimi w sferze rozwoju. One były latami przebudowy w sferze instytucjonalnej, kulturowej i mentalnej i także uczenia się zarządzania i polityki w warunkach gospodarki rynkowej.

Natomiast teraz, kiedy już trochę więcej potrafimy, nadchodzi czas "catching up" jeśli chodzi o poziom rozwoju. Ale my, w naszej pięknej Polsce, mamy poziom PKB na 1 mieszkańca, licząc parytetem siły nabywczej - bo tak trzeba liczyć - w wysokości zaledwie 38 proc. przeciętnej w Unii Europejskiej.

Państwo podziwiacie naszą piękną stolicę, no tak, ale Warszawa to nie cała Polska. Gdyby Polska tak wyglądała, jak Warszawa, to mielibyśmy zdecydowanie mniej problemów.

Standard życia w Warszawie, przeciętnie licząc PKB na mieszkańca w stolicy, jest dwukrotnie wyższy niż w całym kraju. Na pewno w Warszawie jest wyższy przeciętny PKB niż - powiedzmy- przeciętnie w Portugalii albo w Grecji. W Polsce PKB na mieszkańca wynosi obecnie ok. 10 tys. dolarów według parytetu siły nabywczej.

Z punktu widzenia krajów aspirujących do Unii Europejskiej (czasami można dyskutować z tymi danymi), wychodzi nam to, że z tych 8 państw my mamy relatywnie najwięcej do odrobienia. Najwyższy poziom zanotowano w Słowenii, teraz jest na tym samym poziomie PKB przeciętnie licząc, co Grecja - najbiedniejszy z krajów Unii Europejskiej. Nasza strategia i nasze oczekiwania są takie, że my, będąc już instytucjonalnie w miarę dojrzałą gospodarką, po tych wszystkich zmianach strukturalnych, będziemy w stanie rozwijać się w następnych latach - mam nadzieję - nie tylko przez lat 4, tylko przez lat 14 albo i 24 - przez całe pokolenie, w tempie co najmniej dwukrotnie szybszym, niż stara Unia Europejska, czyli obecna piętnastka przeciętnie.

To wymaga wzrostu przynajmniej 5 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy uważa, że potencjalna stopa wzrostu w Polsce wynosi 4 proc.. Ja uważam, że jest to bliższa 5 proc. Zgadzamy się mniej więcej, my ekonomiści i analitycy, że z tytułu konwergencji i wejścia do Unii Europejskiej dodatkowo tempo wzrostu długookresowo będzie wynosiło jeszcze 1,5 punktu procentowego, albo więcej, niż gdyby nie było czynnika integracji.

Wynika to przede wszystkim z samej konwergencji instytucjonalnej, strukturalnej czy realnej, a także niedługo potem, finansowej i monetarnej - licząc na to, że Polska i inne kraje, będą mogły wprowadzić euro w roku 2007 (może niektóre kraje w rok, czy dwa później) - co zlikwiduje ryzyko kursowe, zmniejszy koszty transakcyjne i zwiększy jeszcze bardziej atrakcyjność inwestycyjną tego regionu, co zresztą już jest antycypowane przez wielu inwestorów globalnych, europejskich i z innych kontynentów.

Będziemy także korzystać szeroko z funduszy strukturalnych i funduszy spójności, pod warunkiem, że potrafimy się do tego dobrze przygotować. Przygotowujemy się do tego w Polsce wprowadzając wiele reform, a także podejmując wielki wysiłek zreformowania swego systemu finansów publicznych pod kątem zwiększenia płynności samorządów terytorialnych, sektora prywatnego, organizacji pozarządowych a także przygotowania centralnej administracji do tego dzieła. Wobec tego, jeśli to się nam uda, co jest możliwe w czwartym kwartale przyszłego roku, za półtora roku wzrost PKB na mieszkańca w Polsce może oscylować wokół 5 proc. i utrzymać na tej ścieżce nie przez lat 4 - jak to było, kiedy nam rósł PKB o 6,5 proc (w latach 1994-97) - tylko przez całe pokolenie, to wtedy, pod koniec trzeciej dekady tego stulecia, w roku około 2020-30, będziemy mieli poziom przeciętny PKB - jak teraz w UE. To trzeba sobie uzmysłowić, gdyż 99 proc. ludzi w Polsce tego sobie nie uzmysławia.

Przede wszystkim wydaje się (znowu jest taka cicha tendencja do skracania perspektywy), że to się samo wszystko może ożywić. Naprawdę trzeba tempa wzrostu 5,7 proc., rok w rok, realnie licząc przez 25 lat, żeby dojść do poziomu PKB 40 tys. dolarów, tak jak to jest obecnie np. w Luksemburgu. A pamiętajmy, że to jest pościg za uciekającym celem. Bo Unia Europejska będzie się cały czas rozwijała, a także kraje najbogatszej części Europy: od półwyspu Iberyjskiego do Skandynawii. Wobec tego ten dystans nie będzie zamknięty awet za pokolenie.

Ponadto trzeba być świadomym tego, że są kraje sukcesu - wielkiego jak Irlandia, relatywnego - jak Hiszpania i Portugalia i raczej braku tego sukcesu - jak Grecja, która nie potrafiła wykorzystać swojego pokoleniowego członkostwa w Unii Europejskiej do nadgonienia pozostałych krajów i jest dzisiaj bardziej w tyle, niż była pokolenie temu, kiedy to w 1981 roku stała się członkiem UE.

Nie o tym będziemy mówić za kilka dni, kiedy z Prezydentem i Premierem będziemy podpisywać się w Atenach na aktach akcesyjnych, ale warto o tym także pamiętać.

I ostatni argument. Najczęściej kiedy mówimy o tym kontekście integracji z UE to albo się dyskutuje o funduszach strukturalnych, albo o inwestycjach, albo o tej właśnie konwergencji instytucjonalnej, albo o pewnych szczegółowych sprawach (skądinąd bardzo istotnych) - to nasuwają się pytania: jaki będzie przepływ siły roboczej? Jaki obrót nieruchomościami? Jest wiele trudnych problemów, które rozwiązywaliśmy i które się jeszcze pojawią.

Ale pamiętajmy, że to wszystko się toczy. W tym kontekście, że UE - i ta poszerzana o państwa, które przystępują (8 krajów posocjalistycznej transformacji oraz 2 małe wyspy), i ta pogłębiona dzięki konwergencji walutowej, dzięki Euro - skorzysta z nadejścia trzeciej fazy.

Niemniej Duńczycy, a potem i Brytyjczycy także dołączą do Euro, a potem nowe państwa i naprawdę do 2008-09 roku 25 państw będzie miało euro jako swoją walutę i pewne grupy harmonizacji fiskalnej, grupy koordynacji polityki regionalnej, zdecydowana konieczność przebudowy wspólnej polityki rolnej, która jest absolutnie przestarzała i nie sprzyja efektywności (można by powiedzieć, że to było marnotrawstwo naszego publicznego, europejskiego grosza).

To wszystko wzmacnia konkurencyjną pozycję UE jako takiej. To pogłębianie i poszerzanie integracji europejskiej - w innej, mojej interpretacji - jest niczym innym jak naszą odpowiedzią, Europejczyków, na amerykańskie wyzwanie. Na wielkie amerykańskie wyzwanie.

Jesteśmy trochę zarozumiali, trochę megalomańscy i trochę nieodpowiedzialni dlatego, że jeśli trzy lata temu przyjęto Agendę, która programuje, że po 2010 roku UE będzie najbardziej konkurencyjną na świecie gospodarką opartą na wiedzy, to ja Państwu mówię - oczywiście, że nie będzie.

Najbardziej konkurencyjną, opartą na wiedzy gospodarką, po roku 2010 będą Stany Zjednoczone. Nie wiem, co będzie w 2015, czy 2020 roku, wtedy może dalej będą to Stany Zjednoczone, bo taka jest logika i dynamika tego procesu jak dotychczas.

Natomiast to też idzie o "cathing up" Europy w stosunku do Ameryki. Trzeba przyspieszyć pewne procesy, które już się rozpoczęły, i w których my - Wschodnio-Centralni Europejczycy - będziemy coraz wyraźniej uczestniczyć.

Ale także spójrzmy na tę odpowiedź, na to amerykańskie wyzwanie, polegające na poszerzaniu i pogłębianiu integracji europejskiej, z drugiej strony Atlantyku. Otóż propozycja - także ze skróconej perspektywy - jest to oczywiste, że im się to nie podoba - wprowadzenia strefy wolnego handlu w 34 państwach amerykańskich, do których może wkrótce (albo za jakiś czas) dołączy trzydziesty piąty kraj - Kuba, która będzie szybko przechodziła transformację posocjalistyczną w sposób bardzo specyficzny; będzie to pod wielkim wpływem amerykańskiej mniejszości kubańskiej z Miami, to będzie inna transformacja od tej europejskiej albo azjatyckiej.

Tam powstaje wolny rynek innego typu - zintegrowany z 35-ciu państw. I to jest amerykańska odpowiedź na wyzwanie europejskie. Uważam, że z tej konkurencji może wynikać przede wszystkim wiele dobrego dla dobrych procesów rozwojowych, a to już jest około 55% światowej produkcji. To jest ponad połowa światowego PKB brutto. I dalej, być może, te dwa wielkie organizmy gospodarcze, które powstaną w wyniku procesów liberalizacji i integracji, których częścią jest posocjalistyczna transformacja - i w tym kontekście także trzeba powiedzieć - że ten najważniejszy kraj Europy Środkowo-Wschodniej pokomunistycznej, jakim jest Polska, może się na "wyższej półce" dalej integrować.

Ale będą się integrowały nie gospodarki narodowe, tylko dwa wielkie ugrupowania 25 - 30 plus krajów Europy (a może i Euroazji), z 35 gospodarkami obu Ameryk, gdzie być może za 15 - 20 lat będziemy mieli też jeden pieniądz, tylko tam to nie będzie żaden pieniądz o nazwie "America", tylko to będzie amerykański dolar, bo tamta logika jest inna.

Amerykański dolar jest akceptowany we wszystkich państwach Ameryki Łacińskiej, tak jak niemiecka marka nie mogła być nigdy zaakceptowana przez Francuzów, czy Brytyjczyków. My pewno byśmy (w Polsce, w Estonii czy Słowenii) zgodzili na niemiecką markę, podobnie jak zgodziliśmy się, w swoim czasie, na euro, ale ze względu na "sentymenty" we Francji i Wielkiej Brytanii - to po prostu byłoby niemożliwe, i z tego względu powstało euro.

Ale to już jest nie tyle "łabędzi śpiew", ale powiedziałbym pewna wizja, czy prognoza bardziej odległej przyszłości.

Trzeba pamiętać, że my się integrujemy - mówię o naszej części świata - z gospodarką światową, przede wszystkim poprzez integrowanie się z Unią Europejską; jak najszersze i najgłębsze stosunki ekonomiczne, handlowe, finansowe, inwestycyjne, transport technologii, wymianę ludzi o wysokich kwalifikacjach - na coraz większą skalę.

I z tego punktu widzenia dobrze się dzieje, że tak daleko posunęliśmy się w tej transformacji, że jest tyle liberalizacji, że tak daleko posuwa się integracja - to jest oczywiste. Daje nam ona więcej dodatkowych szans, niż powoduje dodatkowych kosztów. Ten bilans jest pozytywny.

W jakim stopniu jest on dodatni, to wszakże zależy od jakości polityki, wzrostu, jakości zarządzania i strategii rozwoju społeczno-gospodarczego kraju.

Dlatego warto o tym dyskutować, gdyż im więcej będziemy rozmawiać i się nad tym zastanawiać, tym wyższą jakość będzie miała polityka proekonomiczna, tym łatwiej będzie nam rywalizować z innymi częściami gospodarki globalnej, tym większą będziemy mieli satysfakcję z tego, co robimy jako producenci i konsumenci, jako przedsiębiorcy i politycy, jako ludzie nauki i interesu, jako ludzie czynu.