Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nieludzka twarz globalizacji

 

        Najwięcej na dotychczasowej fazie globalizacji skorzystały gospodarki najbogatsze, a zwłaszcza Stany Zjednoczone. Skutki postępującej liberalizacji i kroczącej w ślad za nią integracji rynków różnie można oceniać, ale bezsprzecznie dokonuje się ona przy wyraźnej dominacji krajów najwyżej rozwiniętych i wywodzących się z nich korporacji ponadnarodowych. Potrafią one z wielką dla siebie korzyścią zdyskontować globalizację stosunków ekonomicznych i finansowych, częstokroć nie oglądając się na konsekwencje tego procesu dla słabszych partnerów. Im przeto powodzi się nie tylko dobrze, ale coraz lepiej i pytanie, czy nie dzieje się to także kosztem krajów i społeczeństw pozostających w tyle, wciąż jest aktualne. Może dzisiaj nawet bardziej niż kiedyś, gdyż – wydawałoby się – ogromny postęp zarazem technologiczny i społeczny powinien zaiste zmienić oblicze świata oraz zniwelować występujące w nim nierówności i obszary biedy.  

Jaka jest faktycznie sytuacja w sferze walki z biedą i niesprawiedliwością w sferze podziału? Raz jest lepiej, innym razem niestety gorzej. Wystarczy dokonać oceny w odmiennych ramach czasowych czy też inaczej pogrupować analizowane kraje, aby uzyskać inny obraz sytuacji. Pamiętać przy tym trzeba również o tym, że ubóstwa jest wiele także pośród zamożniejszych narodów, a w niektórych regionach – niestety, przede wszystkim w krajach posocjalistycznej transformacji w Europie Środkowowschodniej i byłym Związku Radzieckim – ostatnio drastycznie się ono rozpanoszyło i biednych ludzi przybyło nam wiele milionów.

Tak czy inaczej faktem pozostaje, że kraje bogate utrzymują przez cały czas olbrzymi przewagę w rozwoju wobec krajów biednych, co nie dzieje się bez związku z ekspansją handlu międzynarodowego i przepływów kapitałów na największą w historii skalę. Wciąż daleko jesteśmy od pożądanego przełomu w odniesieniu do walki z biedą i nędzą we współczesnym świecie.

Dowodzą tego także rezultaty kolejnego ONZ-owskiego spotkania „na szczycie” – tym razem w Meksyku – poświęconego rozwojowi gospodarczemu w krajach borykających się ze strukturalnym ubóstwem. Wypracowany tam 16-stronnicowy tzw. „Konsensus Monterrey”, w odróżnieniu od znanego skądinąd wcześniejszego „Konsensusu Waszyngtońskiego”, kładzie akcent przede wszystkim na konieczność współdziałania krajów biednych i bogatych w walce z biedą. Jednakże o ile te pierwsze słusznie podkreślają wagę redukcji niespłacalnego zadłużenia i zwiększenia bezpośredniej pomocy finansowej do 0,7 procent PKB krajów zamożnych, o tyle te drugie podkreślają przede wszystkim konieczność bardziej efektywnego wykorzystania już płynących środków oraz warunkują asygnowanie dalszych stosownymi reformami ekonomicznymi i politycznymi. Niestety, zbyt często mają one dokonywać się na modłę amerykańską, co podkreślał w Meksyku prezydent USA – George W. Bush. A że nie zawsze to popłaca i wychodzi na korzyść krajom wdrażającym te reformy, mogliśmy przekonać się także w naszej części świata, Polski nie wyłączając.

Wskaźnik 0,7 procent PKB to powracająca melodyjka w dyskusjach o walce z biedą. Problem w tym, że poza Holandią i krajami skandynawskimi, które stosują się do tego wskaźnika, nikt inny – od USA począwszy – nie przejmuje się tak naprawdę tym zaleceniem, gdyż jest to wciąż, także po Monterrey, tylko sugestia, a nie wymóg. Znając zatem priorytety i zamiary USA i innych zamożnych państw, trudno zakładać, że teraz już bardziej wartkim strumieniem będą płynęły środki z gospodarek bogatych do biednych – z korzyścią dla całej światowej gospodarki.

Na to trzeba jeszcze poczekać, gdyż uruchomienie stosownych mechanizmów wymaga jednak głębszego przewartościowania poglądów aniżeli to, do którego już doszliśmy. Odwrotnie bowiem niż prezydent Bush, który ma dużo pieniędzy, ale nieco mniej dostatecznie silnych srgumentów, wiele słuszności ma, ale za to pieniędzy prawie wcale Sekretarz Generalny ONZ – Kofi Annan. Domaga się on zwiększenia rocznej puli środków pomocowych dla krajów biednych o 50 miliardów dolarów do roku 2015. Ich efektywne wykorzystanie – co, oczywiście, wymaga wielu reform politycznych i instytucjonalnych w krajach mających z tych środków skorzystać – powinno zmniejszyć ilość biedaków w tej perspektywie czasowej o połowę. A obecnie jest ich około 1,1 miliarda, jeśli zgodzić się z miarą ubóstwa stosowaną przez Bank Światowy jako dochodem na głowę, liczonym według parytetu siły nabywczej, nie przekraczającym jednego dolara dziennie.

A jak jest naprawdę? Czy globalizacja sprzyja walce z nędzą, czy też – jak sądzi wielu jej przeciwników – utrwala ją? Otóż o ile w jednych rejonach globalnej wioski plagę tę udało się podczas minionych dwu dekad odczuwalnie ograniczyć, o tyle w innych doskwierają one coraz bardziej, a jeszcze gdzieś indziej niewiele się zmieniło. Próbuje się przy tym wskazać na silne związki występujące pomiędzy skalą redukcji biedy i tempem wzrostu gospodarczego z jednej strony, a stopniem otwartości gospodarki i siłą jej powiązań z gospodarką światową poprzez wolny handel i zliberalizowane przepływy kapitałowe – z drugiej strony.

Traktując te powiązania jako kryterium, Bank Światowy wyodrębnił dwie jakościowo odmienne grupy krajów – mniej i bardziej włączonych w proces globalizacji. Do pierwszej zaliczył 49 państw z ludnością liczącą 1,1 miliarda, natomiast do drugiej 24 kraje zamieszkałe przez 2,9 miliarda osób. Podczas gdy pierwsza grupa w latach 90. cofnęła się wręcz w rozwoju odnotowując ujemne średnioroczne tempo wzrostu PKB około –1 procent, kraje drugiej grupy cieszyły się w tym czasie tempem wzrostu przekraczającym 5 procent. W roku 1980 PKB na mieszkańca (według parytetu siły nabywczej) w krajach mniej włączonych w procesy globalizacji wynosił 1.947 dolarów, a w roku 1997 zaledwie 2,133, zwiększając się podczas życia jednego pokolenia zaledwie o 186 dolarów. Z kolei w przypadku gospodarek bardziej włączonych w procesy globalizacji dochód ten zwiększył się z 1.488 do 2.485 dolarów, a więc o prawie 1.000 dolarów. I to jest różnica!

Bank Światowy przemilcza wszak jeden jakże istotny fakt. Otóż ta grupa krajów zawiera Chiny i Indie, które zamieszkuje aż 80 procent ludności krajów traktowanych jako bardziej włączone w globalizację. A przecież – co nader ciekawe – kroczą one swoją własną drogą, często odmienną od tej sugerowanej przez neoliberalną ortodoksję, tak mocno wciąż – także w roku 2002 w Monterrey – lansowaną przez USA i wciąż w zbyt dużym stopniu podporządkowaną ich i innych bogatych krajów interesom. Innymi słowy, gdyby nie nieortodoksyjna droga rozwoju najludniejszych krajów świata – Chin i Indii – niewiele byłoby argumentów dowodzących skuteczności realizowanych w ostatnich dekadach strategii walki z nędzą, która pozostaje wciąż hańbą współczesnego świata. Prawda bowiem jest taka, że podczas gdy jedni się bogacą, inni wciąż biednieją. To ta nieludzka twarz globalizacji, od której nie wolna się odwracać. Zwłaszcza tym, którym się dobrze powodzi.     

             

Nowa Iwiczna, 31 marca 2002 r