Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak zostać prezydentem

 

        Z wyborami podobnie jak ze wzrostem gospodarczym. Jest wiele czynników, które wpływają na końcowy efekt i różnie można oceniać, w jakim stopniu decydują o osiągnięciu takiego, a nie innego wyniku. W wypadku dynamiki gospodarczej wyrafinowane modele gospodarcze i analiza regresji umożliwia odpowiedź na pytanie, dlaczego tempo wzrostu rośnie na przykład w Japonii, a spada w Kanadzie. Ciekawe, że w przypadku uwarunkowań procesów i decyzji politycznych jesteśmy dużo mniej precyzyjni.

        Wbrew pozorom łatwo jednakże wyjaśnić, dlaczego w państwach tak odległych od siebie pod względem poziomu rozwoju i stanu gospodarki oraz systemów politycznych i funkcjonowania demokracji, jak Polska i USA wybiera się na prezydenta określonych kandydatów. Tak zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego, jak i nadchodzący, jak się wydaje, sukces Ala Gore'a ściśle wiąże się z sytuacją ekonomiczną. Tutaj jednak analogie już się kończą.

        Wybór kandydata partii demokratycznej na kolejnego amerykańskiego prezydenta można antycypować nie tyle ze względu na jego osobowość i cechy predysponujące do sprawowania tego urzędu - jednego z najważniejszych, jeśli nie najważniejszego w świecie - ile ze względu na obecny stan gospodarki amerykańskiej. Al Gore będąc wiceprezydentem przez ostatnie osiem lat, ma pełne prawo do dyskontowania jej osiągnięć na tyle, na ile polityka Białego Domu, którą współtworzył, do wyjątkowo dobrego stanu tej potężnej machiny gospodarczej się przyczyniła.

Wypracowanie nadwyżki budżetowej, utrzymanie inflacji na relatywnie niskim pułapie 3,1 procent (średnio dla ostatnich trzech miesięcy) i równoczesne sprowadzenie stopy bezrobocia do rekordowo od pokolenia niskiego poziomu 4,1 procent oraz przyspieszenie tempa wzrostu PKB do imponujących 5,6 procent (pierwsze półrocze) - to bardzo przekonujące argumenty w kampanii wyborczej. W USA zatem o wyborze społeczeństwa zasadniczo decyduje chęć kontynuacji bardzo korzystnego stanu gospodarczego, który dominuje w roku wyborczym właśnie.

        W Polsce zaś - przeciwnie. Niezależnie od osobistych cech i wysokich kwalifikacji politycznych urzędującego prezydenta, to przede wszystkim zły, niestety, stan gospodarki i finansów publicznych okazuje się niezwykle silnym argumentem na rzecz jego reelekcji. Wszystko odwrotnie niż w USA, gdzie dobrą koniunkturę pielęgnowano, a nie schładzano, co w Polsce okazało się skuteczną receptą na odczuwalne pogorszenie sytuacji ekonomicznej. Utrzymuje się więc deficyt budżetowy, inflacja przyspieszyła z 6,5 procent latem zeszłego roku do aż 10,4 procent obecnie, tempo wzrostu gospodarczego spadło z 6,9 procent w latach 1996-97 do 4,4 w latach 1999-2000, w ślad za czym bezrobocie skoczyło z 10,5 procent w końcu roku 1997 do 13,8 aktualnie.

        Gdyby dane te ilustrowały amerykańską gospodarkę, Lincoln razem z Rooseveltem albo Jefferson z Kennedy'm przegraliby z kretesem, a Gore nawet nie miałby po co ubiegać się o nominację na kandydata. Dlaczego zatem Kwaśniewski tak łatwo wygrywa? Otóż z tej przyczyny, że w Polsce za stan gospodarki odpowiada nie urzędujący prezydent, ale polityka rządu, a także w dużym stopniu większość parlamentarna.

        Ten sam mechanizm, który obecnie spowodował, że nikt związany z rządem i jego zapleczem politycznym nie miał szans sięgnięcia po stanowisko prezydenta, spowodował, że pięć lat temu - w 1995 roku - wybory wygrał Aleksander Kwaśniewski. Wtedy był przywódcą największego ugrupowania parlamentarnego i z tej przyczyny słusznie kojarzono go ze współodpowiedzialnością za ówczesną sytuację społeczno-ekonomiczną. Gdy prowadziłem w tamtych latach politykę finansową i gospodarczą moim celem strategicznym było nadanie właściwego kierunku i tempa reformom strukturalnym i instytucjonalnym, a nade wszystko wprowadzenie Polski na ścieżkę szybkiego, zrównoważonego i długofalowego wzrostu gospodarczego. Nie ukrywam wszakże, iż celem dodatkowym było ułatwienie zwycięstwa w demokratycznych wyborach, w oparciu o pozytywną kampanię, na gruncie korzystnych dla ludzi faktów gospodarczych kandydatowi skądinąd aktywnie i mądrze wspierającemu moją politykę. Wygrał więc wtedy. Inflacja spadała, produkcja rosła, kapitał przybywał, przedsiębiorczość się rozwijała, bezrobocie malało, efektywność się zwiększała.

        Teraz zaś wygrywa w zupełnie odmiennej sytuacji, jako urzędujący prezydent, ponieważ następny rząd wraz ze swoim zapleczem politycznym sprowadził gospodarkę z tej ścieżki na manowce. Paradoksalnie, oba zwycięstwa w dużej mierze zawdzięcza polityce, jakże różnej w skutkach, wicepremiera i ministra finansów. Gdyby obecnie u władzy była ekipa prowadzona przez SLD, jak podczas poprzedniej kampanii wyborczej, Aleksander Kwaśniewski kończyłby właśnie swoją prezydenturę. Podobnie rzecz by się miała, gdyby obecnie polska gospodarka była w tak dobrej kondycji jak przed pięciu laty. A tak - dzięki nieudolnej polityce finansowej i gospodarczej koalicji AWS-UW - ma przed sobą jeszcze następne pięć trudnych lat. Powodzenia!

 

Waszyngton, 8 października 2000 r.