Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W olimpijskiej formie

 

        Co to znaczy "być w olimpijskiej formie"? To chyba jedyne na wskroś sportowe czy wręcz olimpijskie powiedzonko, które stało się powszechnie stosowanym idiomem wyrażającym świetną kondycję, a nade wszystko wysoką konkurencyjność w porównaniu z rywalami, z którymi przychodzi nam współzawodniczyć. Nie tylko w sporcie. "Olimpijska forma" wszakże nie implikuje, że jest się najlepszym albo koniecznie stanąć trzeba na podium z medalem przewieszonym przez szyję. Oznacza ona, że jest się ze swego, własnego punktu widzenia w świetnej formie. Z jednej strony plasuje ona nas pośród najlepszych zawodników, którzy spełniając ostre kryteria ilościowe i jakościowe oraz zadość czyniąc formalnym minimum w odniesieniu do uzyskanych wyników zasługują na to, aby stanąć w szranki zmagań na olimpijskich arenach. Z drugiej strony "olimpijska forma" oznacza, że z indywidualnego punktu widzenia zawodnik jest przygotowany do występów i walki jak najlepiej i jest w stanie osiągnąć najlepsze w swojej karierze rezultaty.

Stąd też dla prawdziwych mistrzów poprzeczka wyznaczana "olimpijską formą" - tą, którą trzeba starać się osiągnąć raz na cztery lata, tak jak w przypadku sportów zimowych właśnie w czasie XIX Igrzysk w Salt Lake City - ustawiona jest relatywnie wyżej aniżeli dla zawodników, którzy do zwycięstw nie aspirują, ale są dostatecznie konkurencyjni i znajdują się po prostu w swojej życiowej formie. Tak więc różnych sportowców stawia to w obliczu różnych wyzwań. Dla Adama Małysza olimpijska forma oznaczać musi zdolność do podjęcia walki o złoty medal, dla innych uczestników naszej ekipy "jedynie" gotowość do godnego starcia się z rywalami i umiejętność osiągnięcia jak najlepszego, życiowego wręcz wyniku.

Termin "olimpijska forma" implikuje również i to, że jest się w niej jedynie przez krótki okres, najlepiej - z definicji właśnie - podczas zmagań w trakcie igrzysk olimpijskich. Bynajmniej jednakże nie oznacza to, że przedtem i potem musi się być w formie marnej. Chodzi jedynie o to, że nie jest możliwe, aby nieustannie utrzymywać szczyt formy, która osiąga swoje apogeum, ale przecież w dobrej kondycji można trwać przez lata. I przez lata można utrzymywać swoją relatywną przewagę nad innymi, choć niekoniecznie aż z takimi wynikami, jak w najlepszym okresie.   

A jak jest z gospodarką? Czy można tutaj dopatrywać się jakichś analogii? Oczywiście, tak. Gdy wraz z nadejściem roku olimpijskiego, zwieńczonego sukcesami naszych sportowców w Sydney, zapoczątkowałem przed dwoma laty finalizowany dziś cykl esejów zatytułowany "Moje światowe boisko", pisałem, że gospodarka jest bez olimpijskiej formy ("Magazyn Olimpijski" luty 2000). Nic dziwnego, skoro trwało zapoczątkowane po 1997 roku irracjonalne i szkodliwe schładzanie koniunktury i spowalnianie tempa wzrostu gospodarczego. To tak jakby w przypadku sportowca celowo go osłabiać i pozbawiać sił witalnych niezbędnych dla sprostania nasilającej się konkurencji. I tak jak w wyczynowym sporcie dobrą formę trzeba utrzymywać zawsze, a w tę olimpijską wejść od czasu do czasu, tak podobnie w gospodarce ostra rywalizacja rynkowa - zarówno wewnętrzna, jak i międzynarodowa - trwa nieustannie, zwłaszcza w obecnej fazie globalizacji, ale od czasu do czasu wyraźnie się nasila, jak chociażby w związku z nabierającym impetu procesem integracji z Unią Europejską.

Wtedy też trzeba umieć płynącym stąd wyzwaniom sprostać, jeśli chce się należeć do czołówki i cieszyć się wynikającą stąd satysfakcją. A tak, niestety, nie jest. Smuci, że jest coraz gorzej i w tym roku kolejnych igrzysk forma naszej gospodarki nie tylko nie jest olimpijska, ale wręcz marna. Z punktu widzenia dynamiki gospodarczej nie spełniamy nawet minimalnych "kryteriów kwalifikacyjnych" w porównaniu z innymi krajami, które radzą sobie dużo lepiej, a zaproszenie nas do Unii Europejskiej wynika bardziej z motywów politycznych niż stricte ekonomicznych. A inni radzą sobie lepiej przecież nie dlatego, że mają lepszych "sportowców", ale dlatego, iż mają lepszych "trenerów", a więc skuteczniejszą politykę gospodarczą.

Cztery lata temu - kiedy to sportowy świat zapatrzony był w Nagano, miejsce poprzednich zimowych igrzysk - dopiero co mieliśmy za sobą rok 1997 wieńczący olimpijski niejako, bo czteroletni cykl wdrażania "Strategii dla Polski". W całym tym okresie - a więc mierząc olimpiadami, od Lillehamer do Nagano - nasz PKB zwiększył się aż o 28 procent, wzrastając w 1997 roku o prawie 7 procent. Podczas minionego czterolecia zwiększył się on tylko o 15, aby w minionym roku wzrosnąć jedynie o 1,2 procent. I nie większy wzrost zapowiadany jest na ten rok. Mając taką "formę" nie jeździ się na igrzyska, a co najwyżej ogląda się na ekranach telewizyjnych występy innych...

No właśnie, a inni? Jak sobie radzą inne gospodarki? I to bynajmniej nie te najwyżej rozwinięte, ale znajdujące się w podobnej sytuacji strukturalnej i przechodzące - jak Polska - przez trudny proces transformacji. Otóż zdecydowanie lepiej. Niektóre wręcz są w olimpijskiej właśnie formie - tak jak my przed czteroma laty i,  być może, raz jeszcze za lat cztery. To wciąż jeszcze jest możliwe, choć wymaga zasadniczych zmian w polityce finansowej.   

PKB w zeszłym roku zwiększył się w Rumunii o 5,2 procent, na Węgrzech o około 4 i w Czechach o 3,5. W Rosji wzrósł o 5 procent, a inne republiki poradzieckie też radzą sobie dobrze albo jeszcze lepiej. Tempo wzrostu na Ukrainie w roku 2001 wyniosło 8,5 procent, a w roku 2002 oczekuje się 5,5, a w Azerbejdżanie 8,0 i 7,6 procent. Szybko rośnie PKB w państwach nadbałtyckich: odpowiednio o 5,2 i 6,1 procent w Estonii, 5,1 i 5,7 na Litwie, 6,7 i 5,5 na Łotwie. W Kazachstanie PKB skoczył w górę w roku 2001 aż o 11,6 procent, a na ten prognozuje się kolejne 8,7, czyli podczas gdy u nas w latach 2001-02 zwiększa się on zaledwie o 2,5, to tam aż 21,3 procent!               

Tak więc gospodarka nasza, niestety, daleka jest od olimpijskiej formy; spada wręcz do trzeciej ligi. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że formę taką - tym razem już bez przenośni - mają nasi reprezentanci walczący o jak najlepsze wyniki i miejsca, o punkty i medale w Salt Lake City. A za następne cztery lata może znowu i sportowcy, i gospodarka będą w szczytowej formie. Oby!