Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zanim odjedzie meta

 

        Najczęściej o dużych pieniądzach w sporcie mówi się nie na co dzień, ale przy okazji spektakularnych wydarzeń. A to, ile trzeba będzie jeszcze ponieść nakładów inwestycyjnych, aby Pekin mógł sprawnie przeprowadzić igrzyska olimpijskie w roku 2008, których organizacja jakże słusznie została mu przyznana, czy też ile to Real Madryd zapłacił za transfer - skądinąd najkosztowniejszy w historii piłki nożnej - znanego francuskiego internacjonała Zinedine Zidane. By mógł wszakże to uczynić, wpierw sprzedał swój kompleks treningowy znajdujący się nomen omen w dzielnicy biznesu. A jeszcze wcześniej musiał nieźle zarobić, aby go wybudować i eksploatować. Cały czas wobec tego krążyła nie tylko piłka po boisku, ale i pieniądze po kieszeniach i rynku.

         Do paradoksów tego świata trzeba zaliczyć to, że za transfer jednego zawodnika płaci się więcej niż wynosi cały nasz roczny budżet przeznaczony na finansowanie sportu. Takie są jednak realia. Współcześnie w coraz większym przecież stopniu sport jest skomercjalizowany, a jego finansowanie wymaga dużej i specjalistycznej wiedzy profesjonalnej. Jest ona tym bardziej potrzebna, że najczęściej przeprowadzenie większych przedsięwzięć i projektów wymaga wyrafinowanego montażu finansowego. Polega to na sięganiu do wielu "kas" naraz, gdyż rzadko daje się zorganizować akcję czy imprezę, biorąc pieniądze tylko z jednego miejsca, na przykład od widzów.

        Na sport trzeba patrzeć jak na usługi. Ludzie chcą oglądać rzeczy ciekawe, niekoniecznie od razu transmisję z olimpiady, ale choćby lokalne zawody w ujeżdżaniu konia albo też spartakiadę na szkolnym stadionie. I gotowi są za to płacić. A przy okazji inni chcą się reklamować i sprzedawać swoje wyroby i usługi. Biznes sportowy zatem różne ma oblicza i wymiary. Trzeba tylko szukać na każdym szczeblu - od gminy do kraju - tego, na którym samemu ktoś potrafi zarobić, innym przy okazji dostarczając radość i rozrywkę. A i czasami na zdrowie też wyjdzie.

        O tym wszystkim mówiliśmy na frapującym seminarium na temat "Sport w biznesie, biznes w sporcie", które koło naukowe "Tygryski" zorganizowało w ośrodku przygotowań olimpijskich w Spale. Skąd te "Tygryski"? Otóż jest to zdrobnienie od angielskojęzycznej nazwy Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji przy Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego, które w skrócie znane jest jako TIGER (www.tiger.edu.pl). I tak oto połączenie studenckich zainteresowań globalizacją stosunków ekonomiczno-finansowych, z jednej strony, oraz przedsiębiorczością i biznesem, z drugiej, sprowokowało do podjęcia dyskusji dotyczącej związków pomiędzy sportem a biznesem.

        Punktem wyjścia debaty były opracowania przygotowane przez studentów WSPiZ, a wyróżniony w konkursie ad hoc esej pt. "Ile wart jest wizerunek gwiazdy sportu" został opublikowany w lipcowym numerze "Magazynu Olimpijskiego". Jednakże najbardziej atrakcyjną częścią seminarium były spotkania i nieformalne dyskusje z ludźmi sportu i biznesu zarazem. Jedni są działaczami naszego ruchu olimpijskiego, inni kiedyś sami byli mistrzami sportu, a dzisiaj są jego organizatorami, którzy do sportu - jako rekreacji i wyczynu, ale także widowiska - podchodzą jak do interesów. Tu można przy okazji zarobić duże pieniądze, ale wydawać też trzeba sporo. Interesy więc muszą się dobrze kręcić.  

        Są także wśród nas sportowcy, którzy na bieżąco potrafią dobrze kojarzyć swoje mistrzowskie wyczyny z zarabianiem pieniędzy. Tak się składa, że akurat jeden ze studentów WSPiZ - Wojtek Brzozowski - zarazem jest mistrzem świata w windsurfingu. O ile on sam zajmuje się doskonaleniem mistrzowskiej klasy i walką z rywalami, to finansami zajmuje się jego brat. Ale to przypadek indywidualny, choć w skali kraju podobnych układów jest coraz więcej: z jednej strony gwiazda, z drugiej zawodowy menedżer, który dba o kasę. No, nie jest to jeszcze 66 milionów dolarów jak w przypadku transferu Zidane, ale za darmo człowiek też już się nie męczy. Zresztą nie to jest najważniejsze.

Rzecz w tym, że przy okazji wiele - niekiedy bardzo wiele - innych osób ma nie tylko przyjemność z biernego albo (lepiej!) aktywnego uczestnictwa w różnych imprezach sportowych, ale również w tym, iż coraz więcej ludzi znajduje przy sposobności zatrudnienie i źródło dochodów. Dla jednych jest to tylko praca, dla innych biznes. Mówił o tym - jakże barwnie - Jerzy Kulej, który obecnie działa na niwie boksu zawodowego, nie tylko jako komentator, oraz Czesław Lang - organizator wyścigów kolarskich Tour de Pologne. Obaj kiedyś byli oklaskiwanymi mistrzami i olimpijczykami, a dzisiaj są profesjonalnymi organizatorami imprez sportowych i poważnymi biznesmenami żyjącymi ze sportu. Uprawianie biznesu w sporcie właśnie stało się dobrym sposobem na przedłużenie pasji swego życia, a nade wszystko na wykorzystanie nagromadzonych przez lata unikatowych doświadczeń.

Jerzy Kulej nie może zapomnieć o prawym sierpie na miarę olimpijskiego złota, a Czesław Lang martwi się teraz nie o to, czy wygra kolejny etap, ale czy ostatni zawodnik zdąży przyjechać, zanim odjedzie meta, którą trzeba spakować, aby zdążyć przewieźć ją nocą na koniec kolejnego etapu. Teraz więc trzeba martwić się - albo raczej dbać i sprawnie organizować - o wiele drobiazgów, które przesądzają o sukcesie w biznesie. Doświadczenia wyniesione ze sportu z pewnością w tym pomagają.