Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Figury na ruchomych piaskach

 

        Już wiosna. Późno przyszła, wkrótce minie. Potem szybko przeleci lato i jesień - i znowu będzie zima. Olimpijska. Część wielkich batalii sezonu rozegra się na lodowiskach Salt Lake City, w tym jazda figurowa na lodzie oglądana chyba przez najbardziej zróżnicowaną publiczność świata. W odróżnieniu od hokeja czy biathlonu przyciąga ona kibiców obu płci i wszystkich pokoleń, tak z krajów, gdzie nie brakuje naturalnych zamarzniętych akwenów, jak i z tych, gdzie lodu poza telewizją i szklanką w barze nikt nigdy nie oglądał, jak na przykład w centrum Australii. Nasi sportowcy - choć nie stanowią ścisłej czołówki światowej - też w tej rywalizacji będą się liczyć i miejmy nadzieję, że zaprezentują się korzystnie, a co najmniej zrobią dobre wrażenie. Otóż jazda figurowa na lodzie jest dość specyficzną (aczkolwiek nie jedyną) dyscypliną, gdzie wielkie znaczenie ma właśnie robienie dobrego wrażenia. Nawet jest ono - a dokładniej jego wartość artystyczna - przedmiotem oceny jurorów. Aby jednak robić "dobre wrażenie", trzeba posiąść wielki sportowy kunszt i zaiste wykazać się mistrzostwem oraz świetną kondycją.

        Refleksje te nasuwają się na tle innych ocen, gdzie też nie wszystko da się wprost i dosłownie zmierzyć, a formułowane opinie po części przynajmniej oprzeć trzeba o miary, które nie łatwo się sumują. W takich sytuacjach wzrasta zawsze ryzyko subiektywizmu ocen i, by je pokonać, uciekać się trzeba do metody ekspertów, podobnie jak to jest właśnie w wypadku jazdy figurowej na lodzie. Jeśli jest ich dostatecznie wielu, a na dodatek eliminuje się oceny skrajne (tak właśnie jak przy ferowaniu wyroków w tej dyscyplinie sportu), to najczęściej koniec końców najwyższe oceny uzyskują naprawdę najlepsi. Pomimo to nie praktykuje się porównywania ocen uzyskiwanych w różnych miejscach i w innym czasie, gdyż wystawiane są w odmiennych okolicznościach i różnej atmosferze. Innymi słowy, wyższe oceny w punktach na jednej olimpiadzie wcale nie muszą oznaczać, że występ faktycznie był wyższej marki aniżeli w przypadku sportowców, którzy na innej arenie uzyskali nieco gorszy, formalnie biorąc, rezultat. Czasami zatem 5,7 oznaczać może "więcej" niż 5,8 - i odwrotnie. Nigdy jednak nie jest tak, że 4,4 to lepiej niż 5,9.

        Chociaż gospodarka to nie lodowisko, a polityka to nie jazda figurowa, to i tutaj można dopatrzyć się pewnych analogii. Przynajmniej z punktu widzenia ferowania ocen, a zwłaszcza konieczności uwzględniania przy ich formułowaniu niejednorodnych kryteriów i cząstkowych wyników, które dodaje się w oparciu o utarte konwencje. Ocena jednak piruetów, potrójnych skoków, spirali śmierci i innych figur jest łatwiejsza niż wystawianie cenzurek gospodarce. Zasady dodawania, ważenia i sumowania subiektywnych ocen grupy sędziów sportowych są ujęte w ścisłe i jednoznaczne rygory, natomiast w odniesieniu do gospodarki nie ma jakichś skodyfikowanych przepisów czy receptur oceny jej stanu.

O ile na scenach sportowych walczą tylko zawodnicy, a sędziowie ich oceniają, to w gospodarce walki samych arbitrów są niekiedy jeszcze bardziej zawzięte niż starcia tych, których wyniki są przedmiotem ocen: producentów, menedżerów, polityków gospodarczych. Często zaś jest tak, że oceniani i oceniający to jedni i ci sami. To tak, jakby łyżwiarz figurowy zaraz po swoim występie wychodził ponownie na taflę nie po to, aby ukłonić się publiczności, lecz by wyciągnąć z kieszeni tabliczkę z oceną 6,0 - nawet jeśli nie zasłużył sobie na 5,1.   

Nie chodzi już o to, że  w przypadku gospodarki wielu jej recenzentów zarazem uważa siebie samych za najlepszych wykonawców rozmaitych "figur" w polityce ekonomicznej. Od czasu do czasu zamieniają się oni z wykonawcami rolami, przechodząc a to do rządzącej koalicji, a to do opozycji.  Rzecz wszak w tym, że w ocenach stanu gospodarki - a więc w istocie jakości polityki, która jest tegoż stanu sprawcą - stosuje się coraz to inne kryteria. Gdy w jakimś miesiącu nieco bardziej wzrośnie produkcja, to już jakby mniej liczyło się to, że w tym samym okresie wcale nie spadła inflacja. Gdy nieco poprawia się dyscyplina budżetowa, to nie chce się już dostrzec, że równocześnie rośnie bezrobocie. Gdy zwiększa się trochę eksport, to próbuje się zmilczeć fakt nadmiernego narastania zadłużenia przedsiębiorstw. To tylko przykłady, które można mnożyć.

Profesjonalizm i obiektywizm wymaga wszakże tego, aby oceny były kompleksowe, rzetelne, sprawiedliwe, a także - co ważne - porównywalne w czasie i przestrzeni. Inaczej bowiem liczyć będą się na lodowisku za każdym razem inne figury i dodatkowe punkty będziemy przypisywać nawet za wielce efektowny upadek, w polityce gospodarczej punktowane zaś będą wyłącznie jej dobre strony, choć tych złych przecież też nigdy nie brakuje.

Próbą takiej wielostronnej oceny tendencji rozwojowych gospodarki jest tzw. pięciokąt stabilizacji makroekonomicznej, który uwzględnia zmiany w odniesieniu do pięciu podstawowych kategorii: produkcji (PKB), inflacji, bezrobocia, budżetu państwa i salda rachunku obrotów bieżących. W takim ujęciu nie gubi się z pola widzenia związków występujących między różnymi procesami i nie można abstrahować od pogarszania się jednego wskaźnika wywołanego poprawą innego. Pole całego pięciokąta przeto informuje nas lepiej - tak jak ostateczna, kompleksowa ocena w konkursie jazdy figurowej - czy "występ" jakiegoś kraju zasługuje na bardziej, czy mniej pozytywną ocenę; czy sytuacja zmienia się na lepsze, czy też się pogarsza; czy stan danej gospodarki w porównaniu z przeszłością poprawia się, czy też pogarsza.

Nie wchodząc w szczegóły, pięciokąt taki przy "mistrzowskiej" kondycji gospodarki ma umowne pole równe jedności. O ile onegdaj - pomiędzy rokiem 1993 a 1995 - jego obszar w Polsce wzrósł z 0,303 do 0,436 (głównie wskutek szybkiego wzrostu gospodarczego i równoczesnego spadku inflacji oraz bezrobocia), to w roku 2000 wyniósł on ledwie 0,253, czyli podobnie jak w roku 1991, kiedy to osiągnął marne 0,249 punktu. To nie tylko wypadnięcie ze strefy medalowej, ale wręcz eliminacja przed wejściem do finału. Z perspektywy czasu widać przeto, że zarówno na początku, jak i w końcu lat 90. realizowana polityka gospodarcza bardziej kojarzyć może się z mało zgrabnymi figurami czynionymi na ruchomych piaskach niż z elegancją jazdy na solidnym lodzie. Teraz znowu trzeba dużo ćwiczyć, aby wpierw zrobić dobre wrażenie, a potem zasłużyć na wyższe notowania.