Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bez olimpijskiej formy 

Z chęcią i zainteresowaniem przyjąłem zaproszenie Magazynu Olimpijskiego do dzielenia się na tych lamach swoimi refleksjami. Z chęcią, ponieważ cenię sobie możliwość dyskutowania z Czytelnikami problemów, którymi nie zajmują się oni codziennie, ale których znaczenie dla losów współczesnego świata - a więc i dla nas wszystkich także - jest wielkie. Z zainteresowaniem, gdyż jest to dla mnie kolejne wyzwanie, a to dlatego, że od czasu do czasu na świat patrzeć też warto przez pryzmat zmagań sportowych, a nie tylko finansowych, ekonomicznych, politycznych. Będąc przy tym bardziej człowiekiem aktywnie uprawiającym sport niż tylko biernie kibicującym innym, prowadzę też swoje nie tylko naukowe i polityczne, ale i sportowe, światowe życie. O tym chciałbym pisać.

Sportowcy jeszcze wcześniej niż ekonomiści odkryli, że świat staje się globalną wioską. Podróżowali po różnych jego zakątkach nawet w okresie zimnej wojny i wtedy to oni najczęściej byli ambasadorami polskiej sprawy. Gdy jesienią 1956 roku - a wtedy zaczynałem szkołę podstawową w Tczewie - usłyszałem przez radio radosną informację, że Elżbieta Krzesińska skoczyła w dal 6 metrów i 35 centymetrów, wywalczając w ten sposób pierwszy po wojnie złoty medal olimpijski dla Polski, przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś boisko, na którym to się stało, zobaczę na własne oczy. I zobaczyłem. Będąc jako wicepremier Polski z wizytą w Australii na początku roku 1996 i ponownie latem zeszłego roku, odwiedziłem ten stadion, gdyż podróżując po świecie, staram się przyjrzeć także obiektom sportowym - ich architekturze, lokalizacji, atmosferze, funkcjonowaniu.

Dzisiaj świat jest już inny. Opinie o krajach kształtują w mniejszym niż kiedyś stopniu sportowcy. Liczy się też nauka i kultura (choć sport traktuję jako element kultury w szerokim ujęciu), ale nade wszystko liczy się gospodarka. I chociaż na niwie ekonomicznej nie jest tak łatwo mierzyć sukcesy i niepowodzenia jak w zawodach sportowych, to nie jest kwestią przypadku, że także w odniesieniu do procesów finansowych i ekonomicznych wciąż formułowane są nie tylko wartościujące oceny, ale wręcz rankingi przyznające określone miejsca na podium. Bardziej to jednak przypomina jazdę figurową na lodzie czy też pływanie synchroniczne niż szermierkę albo bieg na trzy kilometry z przeszkodami. Oceniając kondycję gospodarki i jej osiągnięcia,  trzeba bowiem brać pod uwagę wiele elementów.  I - podobnie jak we wspomnianych dyscyplinach - jedne z nich wypaść mogą lepiej, inne gorzej.  Ostatecznie zatem decyduje nie tylko czysto ilościowy, mierzalny obiektywnie wynik - dalej, wyżej, szybciej, więcej - ale także subiektywne wrażenie. Jeśli jednak formułują je profesjonalni sędziowie, to i ocena jest sprawiedliwa; wyżej na podium stają lepsi.  

Prowadząc politykę gospodarczą i finansową w Polsce też miałem swój rok olimpijski.  Nie przypadkiem był to rok 1996.  Wtedy odbyły się wielkie "zawody" i nasz kraj został doprowadzony do kolejnej mety, zostając członkiem organizacji rozwiniętych gospodarek rynkowych - OECD. Wówczas, nawiązując do nadchodzących igrzysk w Atlancie, mówiłem o olimpijskiej formie gospodarki.  Bo tak można było wtedy określić jej kondycję i zdolność do konkurowania z innymi. Tempo wzrostu dochodu narodowego podczas realizacji "Strategii dla Polski", w latach 1994-97, wynosiło średnio rocznie aż 6,5 procent.  Szybko spadała zarówno inflacja, jak i bezrobocie.  Obniżał się deficyt budżetowy i na kontrolowanym poziomie utrzymywał się deficyt na rachunku obrotów bieżących. Nic dziwnego zatem, że mieliśmy wówczas tak duże uznanie w świecie, a życzliwe zainteresowanie Polską wyraźnie rosło. To prawda, że trudno było odpowiednio skoordynować wszystkie elementy polityki i segmenty gospodarki, tak jak trudno jest w pewnych dyscyplinach sportowych wszystko na raz robić najlepiej. Trzeba zaiste być w olimpijskiej formie.

Teraz znowu mamy rok igrzysk. Sydney, piękne miasto z pięknymi arenami sportowymi, czeka i na naszą ekipę, która - wierzę - może wypaść jeszcze lepiej niż cztery lata temu.  A z pewnością nie gorzej.  Wiele wskazuje na to, że licznym sportowcom udaje się przez te lata nie tylko utrzymać wysoką formę, ale wznieść ją na wyżyny akurat w roku olimpijskim.  Niestety, tak nie jest w gospodarce.  

W wyniku błędnego i niepotrzebnego "schładzania" koniunktury i złego koordynowania reform strukturalnych bardzo obniżyła się dynamika gospodarcza. W ubiegłym roku tempo wzrostu PKB spadło do około 3,8 procent. Ponownie narasta nierównowaga budżetowa. Deficyt na rachunku obrotów bieżących jest już na niebezpiecznie wysokim poziomie. Co gorsza, znowu rośnie bezrobocie, a inflacja po raz pierwszy w latach transformacji zwiększa się. To tak, jakby dyscypliny w sporcie pomyliły się: co ma spadać - rośnie, co ma rosnąć - spada, a co powinno być wyżej - jest niżej. To Artur Partyka ma skakać wyżej, a nie inflacja, to Mateusz Kusznierewicz ma płynąć szybciej, a nie deficytowe strumienie finansowe.

Tak więc w kolejnym roku olimpijskim w olimpijskiej formie jest już wielu naszych sportowców.  Gospodarka mogłaby także w takiej formie być, gdyby tylko w ostatnich latach prowadzona była lepsza i skuteczniejsza polityka gospodarcza. Bo to ona - podobnie jak dobrze pomyślany i sprawnie, z determinacją realizowany trening utalentowanego sportowca - decyduje w końcu o tym, w jakiej jesteśmy formie. Najlepiej być w olimpijskiej.